wtorek, 15 kwietnia 2014

Brutalna rzeczywistość.

Powoli milkną echa po jednej z najbardziej emocjonalnych wypowiedzi w polskim tenisie, nawet ostatnich lat. Słowa Jerzego Janowicza o słynnym już "trenowaniu po szopach", nadmiernych oczekiwaniach ze strony Polaków i wylewaniu wiadra pomyj na rodzime dziennikarstwo zostało już chyba zinterpretowane przez wszystkie możliwe stacje, portale i osoby powiązane mniej lub bardziej z tenisem. Jedni go bronią, gratulują mu wyduszenia z siebie tego, co myśli. Inni krytykują go, równają z ziemią, wysyłając przy okazji do psychiatry i proponują mu zmianę obywatelstwa. Do tego wszystkiego dochodzą jakże wylewne komentarze internautów, którzy tylko czekają na jakiś zgrzyt. I tak właśnie powstała wojna wokół kwestii wypowiedzianej przez, bądź co bądź, najlepszego jak na razie polskiego tenisistę. Pytanie tylko, która ze stron ma słuszność w swoich opiniach. Moim zdaniem, każda ma choć trochę prawdy w sobie.

Przypatrzmy się nieco bardziej tej wypowiedzi. Według mnie, Janowicz ma tu sporo racji. Jednak wydaję mi się, że nie jest to niejako opis problemów, z którymi zmaga się on sam, a całe polskie młode pokolenie, które zapragnęło związać swoją przyszłość z tenisem. Można to odbierać jako swego rodzaju "odezwę do narodu", którą wygłasza lider, czołowa postać, w imieniu grupy. No dobrze, ale czemu akurat takie słowa padły po porażkach w Davis Cup z Marinem Cilicem i tym niesamowitym 17-letnim Borną Coricem? W tym przypadku nie widzę już usprawiedliwienia, szczególnie tej piątkowej przegranej. Przecież ten sam lider, o którym przed chwilą napisałem, musi z godnością znosić porażki i dawać wręcz nieskazitelny wzór do naśladowania. Jednak przyzwyczailiśmy się co do niektórych mało pozytywnych zachowań Jerzego.

Czas przejść do ukochanej ostatnio przez wszystkich szopy, bohaterki internetowych memów (a właściwie to do jakże sympatycznych zwierzaków). Ale nie żartujmy sobie. Jak wiemy, Janowicz jest rodowitym łodzianinem i od lat tam trenuje. I gdzie jak gdzie, ale w tym mieście nie powinno sią narzekać na warunki do szkolenia. Obiekt tam zmodernizowano za dziesięć milionów złotych i na treningi tam przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Poza tym dofinansowania, które co prawda liczne nie są, ale cieszmy się, że są. Właśnie w Łodzi najwięcej pieniędzy, wliczając inne kluby sportowe, poszło na tenis. Co więcej, Jerzy już "wybił się" z tej opieki miejskiej i rodzicielskiej i pieniądze zarobione na turniejach z pewnością wystarczą, aby trenować, nawet na lepszych obiektach za granicą.

Nie zapominajmy, że wszędzie jest drugie dno. Zabrzmię trochę jak Janowicz, ale naprawdę, nie wymagajmy od niektórych nie wiadomo czego (to nie jest obrona Jerzego). Jest to taki apel ze strony tych młodszych, bo będąc w tym pokoleniu, sam doskonale widzę, jak to jest. Gdzieniegdzie zero perspektyw. Nawet smucą słowa "na treningi tam przyjeżdżają ludzie z całej Polski". Czyli potwierdza to tezę, że w zdecydowanej większości kraju bazy szkoleniowe są marnej jakości, lub wcale ich nie ma. Oczywiście, jest trochę osób, które przebijają się wysoko w rankingu, ale ogrom pozostałych zapada się pod ziemię tuż przed przejściem z junior do seniora, lub "grzeje ławę", gnieżdżąc się w trzeciej, czwartej, piątej setce. Obecnie na takim etapie jest bardzo mocno aspirująca Magda Fręch, która powoli szuka swojego miejsca w szeregu.

17-latka szerzej pokazała się światu podczas niedawnego turnieju w Katowicach. Przy okazji przypomniał mi się wywiad, którego udzieliła na koniec poprzedniego sezonu jednej ze stron tenisowych. Z obydwu wypowiedzi jasno wynika, że kariera Magdy opiera się głównie na pomocy ze strony rodziców, bo na pieniądze ze strony Polskiego Związku Tenisowego nie ma co liczyć. Smutne w tym wszystkim jest też to, że "wielce poszkodowany", za reprezentowanie Polski w Pucharze Davisa otrzymał 100 tysięcy złotych (zgadnijcie od kogo...). Właśnie tyle pieniędzy potrzeba, aby Fręch grała pół roku. Dla tej dziewczyny takie finanse to sprawa "życia i śmierci", przetrwanie w tym sporcie. Dla Janowicza - więcej zer na koncie. Nie zapominajmy o jego kontraktach reklamowych - w jednej z nich występuje w... szopie. W czasie, gdy Jerzy zastanawia się "szybkość, czy technika", lub rozwala kolejną rakietę (może sobie przecież na to pozwolić), Magda cały czas, bezustannie szuka jakiegokolwiek sponsora, który utrzyma ją na powierzchni wody.

Walka o byt to zdecydowanie to, co w Polsce staje się na porządku dziennym. Wystarczy spojrzeć na inne europejskie kraje, aby dokonać porównania. Równolatka Polki, Belinda Bencic, wskoczyła już do pierwszej setki. Ta dziewczyna ma podpisanych kilkanaście umów, w tym z firmą menedżerską, odzieżową i produkującą rakiety. Idylla...
Magda otwarcie też mówi, że nie spodobała się jej wypowiedź Janowicza. Nie powinien on narzekać na swoje warunki pracy, jeśli inni mają o wiele gorzej, i to ci, o których powinniśmy dbać, bo to wśród nich będą przyszłe gwiazdy tenisa. U nas to wygląda jednak na zasadzie najgorsze zrób sam, bez niczyjej pomocy, a my zaczniemy się do ciebie przyznawać, jak osiągniesz pierwsze sukcesy. Szara, polska rzeczywistość...


1 komentarz: