sobota, 31 sierpnia 2013

Nowa nadzieja.

Podczas drugiego dnia wielkoszlemowego US Open miała miejsce jedna z największych sensacji tego turnieju - 17-letnia Amerykanka Victoria Duval po bardzo zaciętym meczu odprawiła z kwitkiem mistrzynię tego turnieju z 2011, Samanthę Stosur. (Z drugiej strony Australijka poza wygraniem w Carlsbadzie w tym sezonie nie popisywała się dobrą formą.) Niestety z tego nowojorskiego snu brutalnie wybudziła ją Słowaczka Daniela Hantuchova, która oddała jej pięć gemów.

Swoją przygodę z Wielkim Szlemem seniorskim zaczęła rok temu, właśnie tutaj. Wtedy z racji tego, że wygrała mistrzostwa do lat 18 organizowane przez amerykańską federację USTA, otrzymała dziką kartę. Trafiła fatalnie, bo na Kim Clijsters, z którą ugrała cztery gemy, ale pozostawiła po sobie bardzo dobre wrażenie. Obecnie zajmuje 296. miejsce w rankingu, a w tym sezonie jej największymi osiągnięciami były drugie rundy w Memphis i Miami w pierwszej części sezonu, gdzie uległa odpowiednio Kristinie Mladenovic i Jelenie Jankovic.

Victoria Duval, mimo że na świat przyszła w Miami, to większą część dzieciństwa spędziła w Haiti, gdzie trenowała w akademii w stolicy tego państwa - Port-au-Prince. Jej trenerem jest Nick Bollettieri, który ma swoją siedzibę też w Bradenton, gdzie Duval mieszka, wśród takich sław jak Maria Sharapova, Tommy Haas, czy Iva Majoli. Ulubionymi zawodniczkami są siostry Williams. Często podkreśla w wywiadach, że są one dla niej wielką inspiracją i jej marzeniem jest zdobycie chociaż połowy tego, co najsłynniejsze siostry zapisały na swoim koncie.
Najwierniejszym fanem Amerykanki jest z całą pewnością jej własny ojciec, doktor. Podczas tragicznego trzęsienia ziemi w Haiti poważnie ucierpiał. Został zasypany na 11 godzin. Okazało się, że miał złamane nogi, ramię, pięć pękniętych żeber i przebite płuco. Mimo tych poważnych obrażeń wyzdrowiał i powrócił na Florydę, aby zobaczyć jak rozwija się jego utalentowana córka, a we wtorek siedział uszczęśliwiony na trybunach Louis Armstrong Stadium.

Wracając do tych inspiracji Sereną i Venus, to widać to w stylu gry Duval. Bardzo mocno, jak na taki wiek, uderza piłkę,  chociaż czasami nierozważnie, co przekłada się na dużą ilość niewymuszonych błędów. Jednak ma to też plusy, bo rywalki z tego powodu zajmują pozycje obronne i w pewien sposób "zmuszane" są do złego odegrania. Nie należy zapominać, że Victoria ma przed sobą jeszcze wiele treningów, na których musi się szkolić technicznie, poprawiać się i wprowadzać nowe elementy do gry, które jeszcze bardziej utrudniają rywalkom zmagania się z nią w następnych latach.

Bardzo mnie ciekawi, jak będzie w przyszłości spisywała się ta zawodniczka i oby nie skończyło się na hucznych zapowiedziach, jakoby była to wielka następczyni Sereny Williams. Nie raz okazywało się, że tenisiści i tenisistki, którzy brylowali w zawodach juniorskich nie dawali o sobie znać w seniorach. Mnie jednak się wydaję, że tej Amerykance już to nie grozi, bo zadebiutowała w takich zawodach i wie, kolokwialnie mówiąc, "z czym to się je". Potrzebna jest tylko i aż ciężka praca i hektolitry potów wylanych na szkoleniach.

Bardzo chcę, aby w czołówce rankingu był jakiś powiew świeżości. Jednak nawiązując do komentarza odnośnie 17-latki pod poprzednim postem, nie wyobrażam sobie, aby przez sezon lub dwa dała radę zagrać mecz jak równa z równą z Sereną lub Azarenką. Obecnie jest na to niestety za wcześnie. Zastanawiam się też, czy obecna nagonka na Victorię nie podłamie jej lekko psychicznie i stanie się tak, że nie wytrzyma presji z nią związanej, czego też kilka razy w tenisowym świecie doświadczaliśmy. Wydaję mi się, że to jest raczej mocno stąpająca po ziemi tenisistka (szczególnie po takich przeżyciach rodzinnych) i niedługo pokaże, na co ją stać, bo do drzwi czołówki już zapukała.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Małe jest wielkie.

W czołowej setce rankingu najwyższą tenisistką jest mierząca 188 cm Rosjanka Maria Sharapova. Dla porównania Amerykanka Lauren Davis to zawodniczka niższa od niej o 31 cm i w tym gronie ma tytuł najniższej. I właśnie o tenisistkach niskich wzrostem, ale jak się potem okaże wielkich duchem dzisiaj będzie poświęcony ten felieton.

Jeśli myślimy o niewysokich osobach, to od razu na myśl przychodzą Azjatki. I rzeczywiście tak jest, mamy m.in. Ayumi Moritę, Misaki Doi, czy niezniszczalną Kimiko Date-Krumm. Jednak o wiele większym fenomenem są zawodniczki pochodzące z Europy Południowej, a przede wszystkim z Włoch i Hiszpanii.

Liderką pośród nich jest bez wątpienia Sara Errani (164 cm), która w ubiegłym roku osiągnęła finał French Open i półfinał US Open, a w całej karierze wygrała 7 turniejów (6 na ziemi i 1 na "hardzie"). Znakomicie uzupełnia się z Robertą Vinci, z którą utworzyła obecnie najlepszy debel świata, mający na koncie 6 triumfów w różnych imprezach. Poza tym starsza z nich (163 cm) odniosła zwycięstwo w dziewięciu zawodach (6 x "cegła", 2x twarda, 1x trawiasta nawierzchnia). Kolejną z "wielkich" jest Francesca Schiavone (166 cm). Jej łupem padł przede wszystkim wielkoszlemowy French Open w 2010 roku, a także 5 innych turniejów (4 na czerwonej mączce i 1 na hardzie). Hiszpanki też nie pozostają w tyle. Tutaj mamy Lourdes Domingues Lino (163 cm) - dwukrotną triumfatorkę imprez (na ziemi), a także juniorskiego Rolanda Garrosa. Kolejną świetnie spisującą się osobą jest Carla Suarez Navarro, która nie ma na koncie triumfu w całych zawodach, ale aż pięć razy było o krok od tego wyczynu.
W tym sezonie swoje "drugie życie" zyskała też Rumunka Simona Halep. Już wygrała cztery turnieje (więcej zdobyła tylko Serena Williams), niedawno na twardym korcie w finale w New Haven nie dając żadnych szans Petrze Kvitovej (a właściwie Czeszka nie dała sobie szans).

Z racji tego, że właśnie nawierzchnia ceglana jest tą najwolniejszą, to właśnie na niej największe sukcesy odnoszą te zawodniczki, które opierają swoją grę przede wszystkim na technice i umiejętnym prowadzeniu wymian, zróżnicowanych uderzeniach, a nie na sile i przebijaniu cały czas z końcowej linii. Chociaż tutaj lekkim wyjątkiem jest Słowaczka Dominika Cibulkova (161 cm), która ma zupełnie inny styl gry, co spowodowało wygranie trzech imprez, wszystkich na kortach twardych. Jednak wracając do poprzedniego wątku, to warto podkreślić, że właśnie Włochy i Hiszpania są najpopularniejszymi krajami, w których znajdziemy czerwoną mączkę. Tutaj też jest "wylęgarnia" talentów, takich jak Nadal, Ferrer, Robredo, Garrigues, Sanchez Vicario, Martinez, i można tak wymieniać dalej.

Jednak żeby nie było tak idealnie trzeba dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Coraz częściej widać, że te zawodniczki nie radzą sobie w pojedynkach z dobrze dysponowanymi zawodniczkami z czołówki, szczególnie z tymi, które prezentują tenis siłowy. Gołym okiem można dostrzec, że są one w pewien sposób "przygniatane" i spychane do defensywy. Właśnie podczas takich spotkań widać, że gra techniczna nie daje planowanych rezultatów, w szczególności na szybszych nawierzchniach. Ja osobiście nie jestem też entuzjastą takiego stylu. Nie przemawia to za mną, nie lubię patrzeć na niekończące się wymiany, które polegają na ciągłym, lekkim przebijaniu piłki, niczym balonika, który nie chce pęknąć. W moim odczuciu jest to gra na przetrwanie i tylko zamęczenie przeciwniczki, która najczęściej z tego powodu popełnia błędu, a nie dlatego, że posłane zostało w jej kierunku jakieś genialne uderzenie.

Chociaż  patrząc na to z drugiej strony (i bardziej obiektywnie) to właśnie te tenisistki wprowadzają jakiś nowy obraz i dają nam małą namiastkę tego, jak gra mogła wyglądać dawniej. Wiemy jednak, że wszystko ewoluuje, postęp widoczny jest także w tym sporcie i czasami można zagubić się pośród siłowej gry, którą prezentuje znaczna większość w kobiecym tourze. Te "wybrane" jednak dają radę i odnajdują się, za co, bez względu na sympatie, trzeba im pogratulować. I niech nikt mi nie mówi, że nieprawdą jest stwierdzenie "małe jest wielkie".

piątek, 23 sierpnia 2013

US Open.

Już w poniedziałek w nowojorskim parku Flushing Meadows rozpocznie się ostatni wielkoszlemowy turniej tego roku - US Open. Wczoraj wieczorem rozlosowana została drabinka turniejowa singli. Jednak przed tym warto sobie przypomnieć, co działo się prawie dokładnie rok temu.
W 132. edycji rozgrywek triumfowali Serena Williams, Andy Murray, bracia Bryan, Sara Errani i Roberta Vinci oraz w mikście Ekaterina Makarova i Bruno Soares. Ubiegły rok też był wyjątkowo smutny, ponieważ właśnie podczas tego turnieju swoje kariery zakończyli Kim Clijsters i Andy Roddick.

W tym z pewnością największymi nieobecnymi będą Maria Sharapova (zapalenie torebki stawowej prawego barku) i Jo-Wilfried Tsonga (kontuzja lewego kolana, która ciągnie się za nim od pechowego Wimbledonu). Poza tym nie zobaczymy też m.in. Yulii Putintsevej, Gillesa Simona (krztusiec), Mardy'ego Fisha (kłopoty zdrowotne związane z sercem), Marina Cilica (Chorwat nie gra od czasu, kiedy krajowe media ogłosiły, że stosował doping) i Viktora Troickiego, który ma "wolne" na 18 miesięcy, za nie poddanie się kontrolom antydopingowym, ale już złożył w tej sprawie apelację.
Powrócmy na chwilę do Rosjanki. Nie tak dawno dowiedzieliśmy się, że w trakcie tej imprezy miała wystąpić jako Maria... Sugarpova, czyli nazwisko takie, jak jej firma zajmująca się tworzeniem słodyczy, w której promocję jest bardzo zaangażowana. Nie byłem bardzo zachwycony tą informacją, chociaż ciekawie byłoby usłyszeć "Game, Set, Match Sugarpova" po jednym z meczów. Mam nadzieję, że to kiedyś nastąpi, chociaż na jedną imprezę.

Czas przejść do najważniejszej kwestii - turniejowej drabinki. Na pierwszy ogień - panie. Oczywiście faworytką jest Amerykanka Serena Williams, która w pierwszej rundzie zagra z inną weteranką - Francescą Schiavone. Natomiast jej siostra Venus po drugiej stronie siatki będzie miała Belgijkę Kirsten Flipkens. W górnej połówce są też m.in. Agnieszka Radwańska (1r. z Silvią Soler-Espinosą), Li Na (z Olgą Govortsovą), Angelique Kerber (z Lucie Hradecką), czy powracająca po walce z rakiem Alisa Kleybanova (z Monicą Puig). W drugiej połówce Victoria Azarenka zagra z Dinah Pfizenmaier, oprócz tego Sara Errani z Ayumi Moritą, Petra Kvitova z Misaki Doi, czy Samantha Stosur z jedną z kwalifikantek. Druga z polskich sióstr - Ula - zagra z Iriną-Camelią Begu. Patrząc na całą drabinkę poza pojedynkiem Venus - Flipkens nie widzę innego meczu, który przysporzyłby nam dużych emocji. Ale wiadomo, że tenis pań jest nieobliczalny.

Według mnie dużo ciekawiej może być wśród panów. Tam możliwe są ćwierćfinały  Novak Djokovic (1r. Ricardas Berankis) vs. Juan Martin del Potro (Guillermo Garcia-Lopez); Andy Murray (Michael Llodra) vs. Tomas Berdych (Paolo Lorenzi); Richard Gasquet (Michael Russell) vs. David Ferrer (kwalifikant); Rafael Nadal (Ryan Harrison) vs. Roger Federer (Grega Zemlja), który jest rozstawiony dopiero z numerem siódmym. Jerzy Janowicz, rozstawiony z 14., swój pierwszy mecz rozegra z kwalifikantem, Michał Przysiężny z Julienem Benneteau, a Łukasz Kubot z Jarkko Nieminenem. Ze wszystkich spotkań pierwszych runda mnie osobiście najbardziej zaciekawiły te pomiędzy Davidem Goffin a Alexandrem Dolgopolovem i Stanislasem Wawrinką a Radkiem Stepankiem. A czy tak będzie w praktyce, to się okaże.

Jak co roku ta impreza wzbudza w widzach wiele emocji. Teraz będzie ich jeszcze więcej, po tym, jak dowiedzieliśmy się o podwyżce puli nagród, która osiągnęła horrendalne rozmiary.
Innym problemem jest corocznie przeszkadzający deszcz, który torpedował plan gier i powodował, że finał mężczyzn odbywał się w poniedziałek. Z tego powodu w tym sezonie oficjalnie najważniejszy mecz odbędzie się w ten dzień tygodnia. Zobaczymy, czy ten plan przejdzie i wejdzie w życie na dłużej. Jeśli tak, to tylko na około 4 lata, bo tydzień temu ogłoszono plany na budowę zadaszenia nad najważniejszymi obiektami. Co ciekawe, dachy zostaną zamontowane na trzech kortach: Artur Ashe Stadium (22,5 tys. widzów), Louis Armstrong Stadium (15 tys. widzów) i Grandstand (obecny zostanie zburzony i przeniesiony tuż obok kortu nr 4 - będzie mógł pomieścić 8 tys. widzów). Całość ma pochłonąć 550 mln dolarów i skończyć się do 2018 roku. Jest to bez dwóch zdań wyśmienita wiadomość dla fanów tenisa, ale też samych graczy, którzy już nie będą musieli rozgrywać swoich spotkań w kilku częściach.

Jednak zostając przy tegorocznej edycji zawodów warto porozmawiać jeszcze o faworytach. Wśród pań jak już mówiłem będzie to Amerykanka, a wraz z Azarenką mogą powtórzyć ubiegłoroczny finał, równie zacięty i dramatyczny. Ciekawi mnie za to forma męskiego obrońcy tytułu, Andy'ego Murraya, który nie błyszczał w turniejach US Open Series. Sam zainteresowany uspokaja sytuację i mówi, że jest bardzo dobrze przygotowany. Wiadomo, że wszyscy ważniejsi tenisiści przed zawodami mówią, że wszystko jest w porządku i trening przynosi rezultaty. Jednak prawda może okazać się brutalna i będzie wychodziła na jaw już od 26 sierpnia.

Drabinka turniejowa singla panów.
Drabinka turniejowa singla pań.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Panna z lodu.

W rankingu najlepszych tenisistek wszech czasów (tworzonym na podstawie wygranych Wielkich Szlemów i innych turniejów) zajmuje 2. miejsce i ustępuje tylko swojej rodaczce Martinie Navratilovej. Posiada też najwyższy procent wygranych spotkań w karierze w erze open (1304-144; 90,05%). Często była nazywana "Borgiem w spódnicy", ponieważ tak samo jak Szwed grała świetnie i regularnie z głębi kortu lub "panną z lodu", gdyż nie wykazywała żadnych emocji. Po tym wprowadzeniu bez żadnych wątpliwości wiadomo, że mowa o Chris Evert.

Amerykanka pierwszy raz rakietę do ręki wzięła w wieku 5 lat. Zawdzięczała to swojemu ojcu, Jimmy'emu, który był tenisistą a później trenował m.in. Jennifer Capriati. Jako nastolatka Evert ćwiczyła też z pierwszą zdobywczynią klasycznego Wielkiego Szlema, Maureen Connolly.
W wieku 15 lat zadebiutowała w rozgrywkach seniorskich w swoim rodzinnym mieście (Fort Lauderdale), wygrała też prestiżowy juniorski Orange Bowl, rok później zdobyła pierwszy tytuł - pokonując w Charlotte samą Margaret Court. Gdy miała niecałe 17 lat została półfinalistką podczas US Open. Mimo tych fantastycznych wyników we wczesnym stadium kariery, Evert na tej grze zaczęła zarabiać dopiero po osiągnięciu pełnoletności. W 1974 na konto Amerykanki zapisany został pierwszy tytuł wielkoszlemowy - paryski Roland Garros, gdzie w finale pokonała Olgę Morozową - rywalkę, ale zarazem partnerkę, z którą triumfowała w tych samych zawodach w grze podwójnej. Można powiedzieć, że ten sezon był również jednym z najlepszych w jej karierze - wygrała też Wimbledon (ponownie z Morozową), dotarła do finału w Australii i półfinału w Nowym Jorku. Oprócz tego zwyciężyła w 14 innych imprezach (brała udział w 18), miała serię 55 wygranych meczów z rzędu, a bilans końcoworoczny wyniósł 92-7. Na korcie zarobiła też najwięcej i została wybrana sportowcem roku według amerykańskiej agencji "Associated Press". Też od tej pory przez trzy kolejne sezony była liderką rankingu tenisistek.

Przypominając sobie karierę Chris Evert nie trudno zauważyć, że nie lubiła porażek. Z tego właśnie powodu potrafiła "zawieszać" karierę na krótszy lub dłuższy okres. Robiła to wtedy, gdy czuła, że nie jest aż tak mocna, aby wygrywać na dobrym poziomie. Jeśli już występowała, to zdecydowanie wolała singiel niż debel. Mimo to ma w tej kategorii trzy tytuły wielkoszlemowe, a jej partnerkami były m.in. Wendy Turnbull, czy Martina Navratilova. To właśnie ta druga zawodniczka została jednocześnie jej zmorą, ale rozgrywając między sobą 80 singlowych pojedynków w całej bogatej karierze znały się jak przysłowiowe łyse konie.

Amerykanka zakończyła karierę w 1989, w wieku 35 lat, po wygranym meczu z Conchitą Martinez w Pucharze Federacji (razem z koleżankami zwyciężyła w całej imprezie). Ogólnie triumfowała w 18 singlowych turniejach wielkoszlemowych i 157 pozostałych. Oczywiście za te rezultaty została włączona do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław, a nastąpiło to w 1995 roku.

Mogłoby się wydawać, że w życiu prywatnym Evert też będzie tak idealna, czy wręcz nieskazitelna. Jednak to tylko pozory. W 1973 Chris zaczęła spotykać się z Jimmym Connorsem, z którym rok później wygrała US Open. Byli oni uważani za "złotą parę" tenisa (taki "tytuł" posiadają dzisiaj Steffi Graf i Andre Agassi). Jednak wytrwali oni ze sobą tylko trzy lata. Poza nim Amerykanka uwodziła też "kolegę po fachu" Vitasa Gerulaitisa, aktora Burta Reynoldsa, czy syna prezydenta USA Johna Forda. W 1979 wzięła ślub z Johnem Lloydem, po którym przejęła nazwisko. To też był tenisista, ale związek ze znakomitą Chris zakończył jego karierę. Jednak rozpadł się on po 8 latach. Niedługo po tym wyszła za mąż za narciarza alpejskiego Andy'ego Milla, z którym ma trójkę synów (James Alexander, Nicolas, Jack). 2006 rok to kolejny rozwód. Singielką Evert była przez dwa lata, do czasu kiedy poślubiła australijskiego tenisistę Grega Normana.

Chris w 1982 roku wydała własną autobiografię pt. "Chrissie". Siedem lat później założyła fundację charytatywną, a w 1996 wraz z ojcem otworzyła akademię tenisową. Obecnie zajmuje się komentowaniem najważniejszych meczów wielkoszlemowych dla amerykańskich stacji telewizyjnych.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Nietykalna.

W 2009 Kanadyjka Stacey Allaster została prezesem i dyrektorem generalnym Women's Tennis Association (poprzednikiem był dawny tenisista, Amerykanin Larry Scott). Od tej pory to ona wyznacza nowe szlaki w kobiecym tenisie, w tym jakże trudnym okresie i właśnie można odczuć, że niektóre próby zmian są sukcesami, a niektóre kompletną klapą. Przed omówieniem tych wzlotów i upadków należy również dodać, że przed objęciem tego stanowiska była dyrektorem turnieju w swoim rodzinnym kraju - Rogers Cup. Jeśli wgłębić się dalej w jej życie prywatne, to jest ona żoną Johna Milkovicha, z którym ma dwójkę dzieci. Poza tym Kanadyjka posiada też tytuł licencjata w dziedzinie ekonomii i wychowania fizycznego na University of Western Ontario, a także stopień MBA (Master of Business Administration - Magisterskie Studia Menedżerskie) na Ivey School of Business. W swojej "karierze" została też wpisana na listę stu najbardziej wpływowych kobiet w Kanadzie według magazynu Forbes.

Od samego początku rządy Stacey Allaster miały być podporządkowywane w szczególności fanom tego sportu, aby ułatwić im obserwację poszczególnych meczów. Za jej kadencji  wprowadzono też różnego rodzaju innowacje i nowinki techniczne - np. system tak zwanego coachingu, czy zmieniono punktację w deblu (nie ma gier na przewagi w zwykłych gemach, obecny jest też super tie-break). Kolejnym celem było też pozyskanie rekordowej ilości sponsorów, którzy pomogą w rozwoju tej dyscypliny. To akurat można uznać za mały sukces, bo Kanadyjka odnowiła kilka dawnych  i podpisała kolejne nowe kontrakty.I tak obecnie partnerami WTA są Dubai Duty Free, Jetstar, Oriflame, Peak, USANA i Xerox. Jednak dosyć niechętnie mówi się o utracie największego sponsora tytularnego, Sony Ericsson, z którym umowa została podpisana na kwotę bagatela 88 milionów dolarów.

Jednak w kolejne "poprawy" kobiecego tenisa ze strony Kanadyjki już tam bardzo nie wierzę. W jej osiągnięciach zdziwiło mnie nagłe zwiększenie oglądalności tenisa w telewizji. Szczególnie po rozwiązaniu umowy na pokazywanie turniejów w Eurosporcie (chociaż ten brytyjski jakoś sobie poradził i zawarł umowę w tej kwestii do 2016 roku). Obiło mi się kiedyś o uszy tłumaczenie Stacey, że powodem tej decyzji była... Serena Williams (?). Ale tu nie koniec wytykania błędów.
Od niedawna widać, że pani prezes jest bardzo nastawiona na zarabianie pieniędzy, często kosztem kibiców i samych tenisistek. Jest to związane z przenoszeniem i organizacją coraz większej ilości imprez w Azji i krajach Bliskiego Wschodu, a nie jak to było dotychczas - przede wszystkim w Europie i Bliskim Wschodzie. Co z tego, że szefom WTA przynosi to zyski, jeśli podczas oglądania takich meczów widać puste trybuny, co woła o pomstę do nieba, a odgłosy z obiektów wyglądających jak gigantyczne zakłady karne są co tu dużo mówić, odstraszające.

Kompletnie nie rozumiem już utworzenia, a właściwie powiększenia puli nagród kilku challengerów do 125 tysięcy dolarów i włączenia tych zawodów do oficjalnego kalendarza WTA. Chyba was nie zaskoczę, że siedem na osiem takich imprez odbywa się krajach azjatyckich, prawda? Pazerność Stacey nie zna granic - od przyszłego sezonu przez kolejne pięć lat turniej kończący sezon będzie się odbywał w Singapurze. Pewnie ze znikomym udziałem publiczności, ale większymi pieniędzmi do podziału. Pani Allaster w swoich postanowieniach jednak się nie ugina i brnie dalej. Ma ona też zmniejszyć liczbę imprez rangi Premier (m.in. takich jak niegdyś "jej" Rogers Cup) z 22 do 15, a do odstrzału typowane są Paryż, Charleston, Moskwa, New Haven, Eastbourne, Sydney i Stuttgart, zapewne też Bruksela, a również i Carlsbad. Nikt nie wie, co z tymi turniejami się stanie (pewnie zostaną rozgrywane jako te rangi International z pulą nagród 235 tysięcy dolarów), ale Kanadyjka zawsze podkreśla, że wszystko jest pod kontrolą. Chyba jednak nie zawsze...

Czytając różne fora internetowe ciężko jest znaleźć jakieś pochlebne opinie dotyczące dyrektor generalnej. Nie ma się co dziwić, bo takie a nie inne zmiany niedługo mogą doprowadzić do ogromnego spadku zainteresowania tą dyscypliną. Szkoda tylko, że podczas oficjalnych wypowiedzi o tej osobie udzielają się jej "koledzy z branży", którzy widzą, że jest najlepiej, cud, miód. Pewnie pieniądze już im oczy zasłoniły. Mam też nadzieję, że to nie jest początek końca, bo w 2011 jednogłośnie jej kadencja została przedłużona do... 2017 roku. Sprawia to, że Kanadyjka w długości panowania ustępuję tylko Jerry Diamond (lata 1974-86). Moim zdaniem, jeśli tak to dalej będzie brnęło to pozostaje tylko i wyłącznie dymisja. Ale przecież ona jest nietykalna.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Prawdziwa katastrofa

Po opublikowanym dzisiaj nowym rankingu tenisistki amerykańskie nie mają dużych powodów do zmartwień. Liderką niezmienne pozostaje Serena Williams, a oprócz niej w pierwszej pięćdziesiątce są Sloane Stephens (17.), Jamie Hampton (26.), Venus Williams (37.), Varvara Lepchenko (40.) i Madison Keys (41.)
Za to wśród panów nastąpiła istna katastrofa. Po raz pierwszy od 40 lat, czyli od zawsze (wtedy wprowadzono ranking) w czołowej dwudzieste nie ma żadnego Amerykanina. A i na pozostałych miejscach nie dzieje się najlepiej. Najwyżej sklasyfikowanym reprezentantem tego kraju jest John Isner (22. pozycja), potem Sam Querrey - 28.; Jack Sock - 87.; Michael Russell - 93. i James Blake - 97. I to na tyle, jeśli chodzi o pierwszą setkę.

Nie jest to do pomyślenia, zwłaszcza pamiętając takich zawodników jak Jimmy Connors, John McEnroe, Jim Courier, Pete Sampras, Andre Agassi czy Andy Roddick. To właśnie ta szóstka zapracowała, że Stany Zjednoczone liderowały przez 896 tygodni. Jednak ten problem nasilał się już kilka lat, bo ostatni raz reprezentanta tego kraju zobaczyliśmy na szczycie klasyfikacji 1 lutego ... 2004 roku. Co jeszcze bardziej zatrważające, w pierwszej setce jest 5 reprezentantów USA, a średnia ich wieku wynosi ponad 28 lat. A godnych następców nie widać. Jakieś postępy może robić 20-letni Jack Sock, coraz gorzej spisuje się nie tak dawno dobrze zapowiadający się Ryan Harrison, Rhyne Williams częściej występuje w niższej rangi challengerach, podobnie jak Bradley Klahn, a kiedyś szalejący podczas US Open i na początku 2012 roku zajmujący 38. miejsce Donald Young nie wygrywa pierwszych rund lub żegna się w kwalifikacjach. Teraz czas na szukanie przyczyn, dlaczego tak źle dzieje się z męskim tenisem w tym kraju

Myślę, że tutaj warto pochylić się trochę nad amerykańską federacją - United States Tennis Association. USTA to organizacja non-profit, czyli nie nastawiająca się na zysk. Jest ona głównym organizatorem przede wszystkim US Open, który co roku przynosi jej dochód ponad 100 milionów dolarów, ale też ma za zadanie rozwijać ogółem pojęcie tenisa w całym państwie. Jednak coraz częściej można zauważyć, że pieniądze przeznaczane są na premie dla władz i powiększanie puli nagród na turnieju wielkoszlemowym (już w tym roku triumfatorzy singla otrzymają gigantyczne 2,6 mln dolarów, a podnoszenie wypłat ma trwać jeszcze kilka lat, do osiągnięcia 50 milionów do podziału w całej imprezie) niż na ogólnokrajowy rozwój. Nie zapominajmy, że ta sama federacja zajmuje się organizacją mniejszych turniejów, ale też tych juniorskich. Niestety one nie obfitują w podwyżki, bo przecież po co pomagać finansowo innym, skoro ważniejsze są te jedyne zawody. Ale przecież trzeba się jakoś do nich zakwalifikować! Jednak nie przemawia to za dyrektorem Jonem Vegosenem.

Oczywiście wiem, że w Stanach Zjednoczonych praktycznie w każdym większej mieścinie można spotkać ośrodek tenisowy, w którym szkoli się młodych i z całą pewnością obiecujących zawodników. Tylko chyba skończyło się na szumnych zapowiedziach wielkiego "boom" i wysypu geniuszu wśród juniorów. Tylko co z tego, gdy właśnie oni przepadają jak kamień w wodę po zakończeniu kariery młodzieżowej lub jak można dostrzec obecnie, grają w challengerach albo jeszcze niższych rangą futuresach. Chyba każdy dostrzegłby w tym jakiś problem, ponieważ co z tego, że ma się multum tenisistów, ale żadnego wybitnego. I tu ponownie powraca jak bumerang kwestia pieniędzy. Czyli historia zatacza koło. Może to wreszcie otworzy oczy tym zapatrzonym w siebie (i swoje premie) przedstawicielom USTA. Bo co z tego, że do zarobienia w US Open jest coraz więcej, skoro gospodarzy w turnieju głównym jest coraz mniej, a dzikie karty są najzwyczajniej w świecie marnowane.

***
Klasyfikacja US Open Series:
Panie:
1. Agnieszka Radwańska - 105 pkt.
2. Serena Williams - 100 pkt.
3. Dominika Cibulkova - 95 pkt.
    Sorana Cirstea - 95 pkt.

Panowie:
1. John Isner - 115 pkt.
2. Rafael Nadal - 100 pkt.
3. Juan Martin del Potro - 85 pkt.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wirtuoz

Dokładnie 32 lata temu w Bottmingen przyszedł na świat jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy tenisista wszech czasów - Roger Federer.
W młodości nie było dokładnie wiadomo, w jaki sport najbardziej zaangażuje się Szwajcar. Interesował się tenisem, piłką nożną, a nawet lekkoatletyką. Dopiero w wieku 12 lat postanowił skupić się wyłącznie na tym jednym - i jak widać, był to bardzo dobry wybór. Już jako junior Federer pokazywał, że będzie się liczył. Wygrał między innymi Wimbledon, czy Orange Bowl - jeden z najbardziej prestiżowych turniejów młodzieżowych (wygrywali go np. Ivan Lendl, John McEnroe, Elena Dementieva, czy Caroline Wozniacki).

W zawodowych rozgrywkach Roger pojawił się w 1998 roku. Jego pierwszym występem było szwajcarskie Gstaad, gdzie w pierwszej rundzie uległ reprezentantowi Argentyny Lucasowi Arnoldowi Ker. Pierwszy turniej rangi ATP padł łupem Szwajcara dopiero 3 lata później, kiedy wygrał w Marsylii. Jednak najbardziej zasłynął w tym roku z pokonania Pete'a Samprasa w 4 rundzie Wimbledonu. Wtedy tak naprawdę świat zrozumiał, że może mieć do czynienia z jednym z lepszych graczy na świecie. Federer powrócił na dobre do Londynu po dwóch latach (w poprzednim odpadł na samym początku) i wygrał tam swój pierwszy Wielki Szlem. Właściwie rozpoczął serię pięciu zwycięstw z rzędu. Potem wygrał jeszcze dwa razy. Z całą pewnością Roger jest królem londyńskiej trawy, on tu czuje się najlepiej. Również udany był dla niego nowojorski US Open. Tu triumfował w latach 2004-2008. W Australii wygrywał 4 razy (2004,06,07,10), a w Paryżu w 2009, kiedy w finale nie dał żadnych szans sensacyjnemu pogromcy Rafaela Nadala - Robinowi Soderlingowi. Oprócz 17 tytułów wielkoszlemowych na koncie Federera jest też 6 turniejów kończących sezon, 21 rangi Masters 1000, 12 - ATP 500 i 21 - ATP 250, co razem daje mu oszałamiającą liczbę 77 pucharów w kolekcji. Oprócz tego złoto podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekini w deblu i srebro w Londynie w singlu.

Szwajcar napisał też historię patrząc na czas, w którym był na fotelu lidera. Jako jedyny był na szczycie przez ponad 300 tygodni (302.), a z rzędu przez aż 237! (od 02.02.2004 do 11.08.2008). W życiu prywatnym bardzo ciężko jest znaleźć jakąkolwiek skazę. Jest przykładnym mężem (Mirki Vavriniec - byłej tenisistki) i ojcem (dwóch córek-bliźniaczek - Myla i Charlene). W 2003 założył również fundację charytatywną pomagającą dzieciom z biednych krajów i promującą wśród nich sport. Bierze udział w pokazowych meczach, w których zbierane są pieniądze potrzebującym oraz sam takie imprezy organizuje. Nie tak dawno wydał też autobiografię. Mimo tego, ostatnimi czasy znawcy i "znawcy" nie są zbyt przekonani (więcej jest tych drugich), co do wyników osiąganych przez Federera i wróżą mu rychłe zakończenie kariery. A o co w tym tak naprawdę chodzi?

Jeszcze w 2012 roku nic na to nie wskazywało - wygrał Wimbledon, znów był liderem rankingu. Wszystko zaczęło się niemal dokładnie rok później, po sensacyjnej przegranej na londyńskiej trawie w drugiej rundzie z zawodnikiem z drugiej setki, Ukraińcem Sergiy Stakhovskym. Potem przyszły poniekąd niespodziewane starty - w Hamburgu, gdzie w półfinale odpadł z Argentyńczkiem Federico Delbonisem i Gstaad - tam w pierwszym swoim meczu nie sprostał Danielowi Brandsowi. W tym momencie wszyscy "fani" Rogera mówili, że to jego koniec. Ale tak na chłodno patrząc, jest kilka czynników powodujących takie, a nie inne występy. Z całą pewnością najważniejszą kwestią jest zmiana rakiety, co na tym etapie jest szaleńczym posunięciem, w szczególności, że teraz główka nowego sprzętu jest większa aż o osiem cali. Nie należy zapominać też o pojawiającym się bólu pleców, który był tak poważny, że Federer musiał brać środki przeciwbólowe i wycofał się z turnieju Rogers Cup w Montrealu. Oczywiście w tym momencie znajdą się i tacy, którzy twierdzą, że była to zwykła manipulacja i przykrywka prawdziwego według nich problemu - czyli braku formy Szwajcara.

Oczywiście w każdej dziedzinie są osoby, które mają często niezrozumiałe, niczym niepoparte dowody, które według nich muszą być właściwe. Jednak akurat tutaj nie zapominajmy, że ten człowiek ma już na karku ponad 30 lat i ma chwile słabości, zresztą jak każdy. Niestety po takich osobach (mistrzach) oczekuje się najwięcej, zdobywania kolejnych tytułów, zmiatania rywali z kortu, bez względu na wiek, czy stan zdrowia. Pamiętajmy też o tym, że to właśnie Szwajcar jest liderem w większości najważniejszych statystyk. Chociaż on sam podkreśla, że nie gra dla miejsc w rankingu i pieniędzy. On to już wszystko zdobył i chce po prostu czerpać radość z gry, którą niewątpliwie ma. I pozwólmy mu na to, bo taki wirtuoz tenisa jak Roger Federer sam wie najlepiej, kiedy skończyć w splendorze, a nie hańbie. I chwała mu za to.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

American dream

Dokładnie rok temu podczas londyńskich igrzysk olimpijskich zostały rozdane ostatnie komplety medali. Jak sam tytuł wskazuje, zawody należały do reprezentantów zza oceanu, którzy zdobyli 3 złote krążki. Królową ponownie została Serena Williams. Ale należy sobie przypomnieć, jak to wyglądało. Zacznijmy od debli.

Wśród panów tytułu bronili Szwajcarzy - Roger Federer i Stanislas Wawrinka. Niestety tym razem odpadli oni już w 2. rundzie przegrywając z parą izraelską, co było dużą niespodzianką. Polski duet Fyrstenberg - Matkowski pożegnał się z marzeniami o medalu już w pierwszym meczu. Bez dwóch zdań najwięcej powodów do zadowolenia mieli Francuzi. Mimo że nie zdobyli złota, to zajęli dwa pozostałe miejsca na podium. Ten najważniejszy medal powędrował do braci Bryanów - Boba i Mike'a, którzy o dziwo najwięcej problemów mieli w pierwszej rundzie z Brazylijczykami. W finale natomiast wygrali z Michaelem Llodrą i Jo-Wilfriedem Tsongą. Braz dla Juliena Benneteau i Richard Gasquet.
Wśród pań dzieliły i rządziły siostry Williams, które również dzielnie broniły tytuły z Pekinu. Żadna para nie sprawiła im dużego kłopotu, nie straciły po drodze ani jednego seta, w finale pokonując czeską parę Andrea Hlavackova/Lucie Hradecka. Nie zapominajmy, że to był mały rewanż za Wimbledon, rozegrany kilka tygodni wcześniej, ale nieudany dla naszych południowych sąsiadek. Brąz zdobyły Maria Kirilenko i Nadia Petrova, które w pierwszym swoim meczu pokonały Polki - Klaudię Jans-Ignacik i Alicję Rosolską. Siostry Radwańskie nie spisały się o wiele lepiej - odpadły rundę później.

W grze podwójnej, moim zdaniem, niespodzianek nie było. Za to w singlach na pewno do takiej kategorii można zaliczyć porażkach w pierwszych rundach Agnieszki Radwańskiej (z Julią Georges) i Tomasa Berdycha (ze Stevem Darcisem). Wśród panów tytułu miał bronić Rafael Nadal, który nie wystartował tu z powodu kontuzji kolana. Z fantastycznej strony pokazał się swojej publiczności Andy Murray. Szkot doszedł do finału jak burza, a tam pokonał Rogera Federera 6:2 6:1 6:4 i udanie zrewanżował się za finał wimbledoński. Na uwagę zasługuję półfinał Szwajcara z del Potro, który w 3. secie rozstrzygnął się wynikiem 19:17. Ale Argentyńczyk nie martwił się zbyt długo, ponieważ w meczu o brąz pokonał Novaka Djokovica. Jedyny Polak - Łukasz Kubot - odpadł w 1. rundzie po przegranej z Grigorem Dimitrovem.

Jeśli chodzi o panie, to tu tytułu powinna bronić Elena Dementieva, ale Rosjanka karierę zakończyła już wcześniej. Pod jej nieobecność, Serena Williams grała swój najlepszy tenis w karierze. Wielka mistrzyni we wszystkich meczach straciła zaledwie 17 gemów, a w finale upokrzyła Marię Sharapovą, której "oddała" tylko jednego gema. Brąz zdobyła Białorusinka Victoria Azarenka, która pokonała Marię Kirilenko.

Po raz pierwszy w historii rozegrano też turniej miksta. Złoto przypadło Białorusinom - Azarenka/Mirnyi, srebro gospodarzom - Robson/Murray, brąz USA - Raymond/Bob Bryan.

Te igrzyska w Londynie zostaną zapamiętane z całą pewnością na długo. Świetnym pomysłem było rozgrywanie tych zawodów na kortach trawiastych All England Clubu. Chociaż patrząc z technicznego punktu widzenia, organizatorzy nie poradzili sobie zbyt dobrze z przygotowaniem nawierzchni, która była już zniszczona po 1. dniu. Atmosfera była trochę inna nić podczas Wimbledonu, trochę bardziej "luźna". Zmienił się wystrój, zawodnicy nie musieli grać w białych strojach. Ale przecież liczy się magia tego miejsca, która nigdy nie przeminie. To tu zawsze wraca się z wielkim sentymentem, to tu pisania jest historia. Szefowie IO w Rio w 2016 roku z całą pewnością mają dużo do roboty, jeżeli chcą chociaż dorównać swoim poprzednikom. A patrząc na Brazylijczyków chłodnym okiem, może okazać się to niewykonalne.

***
Ranking US Open Series po dwóch tygodniach:
Panowie:
1. John Isner - 115 pkt.
2. Juan Martin del Potro - 70 pkt.
3. Kevin Anderson - 60 pkt.

Panie:
1. Dominika Cibulkova - 70 pkt.
    Samantha Stosur - 70 pkt.
3. Agnieszka Radwańska - 60 pkt.

W poniższych linkach znajdują się zasady punktowania oraz bonusy przyznawane podczas US Open: