niedziela, 15 września 2013

Niewykorzystana szansa.

W tym roku mija dokładnie 75 lat gry polskiej reprezentacji podczas najbardziej prestiżowego drużynowego turnieju - Davis Cup. I właśnie taki okres musieliśmy czekać, aby pierwszy raz w historii awansować do "play-off", z którego już mały kroczek dzielił nas od Grupy Światowej, tej upragnionej, rywalizującej o puchar i chwałę.

Losowanie nam na początku sprzyjało. Australia to z całą pewnością lepiej niż Hiszpania. Potem wszyscy zastanawiali się nad nawierzchnią, która najmniej sprzyjałaby rywalom. Padło na czerwoną mączkę. I można powiedzieć, że tutaj kończą się dobre słowa. Im bliżej tego pojedynku, tym więcej gorszego. Fatalna w ostatnim czasie forma Łukasza Kubota i Jerzego Janowicza, którego ostatecznie wyeliminowała kontuzja. Przeciwnicy świętowali za to niesamowite wyczyny Lleytona Hewitta na Flushing Meadows, kiedy wygrał m.in. z byłym triumfatorem - Juanem Martinem del Potro. Miny polskich kibiców zrzedły.

Wszystko zaczęło się potwierdzać już w piątek na warszawskim Torwarze. 32-letni Australijczyk nie dał w pierwszym meczu kompletnie żadnych szans rok młodszemu reprezentantowi naszego kraju. Następnie wyszli "młody gniewny" Bernard Tomic i kolejny polski weteran - Michał Przysiężny. Mimo że miał piłki setowe, nie wykorzystał ich. Pierwszy dzień - 0:2. Drugi poprawił lekko nasze humory. Fyrstenberg i Matkowski wygrali, ale bardzo męczyli się z Chrisem Guccione i 18-letnim Nickiem Kyrgiosem (wcześniej miał grać zamiast niego Hewitt). Trzeci dzień cudu nie przyniósł, Kubot "poprawił" swój bilans przegranych meczów po Wimbledonie, a Tomic po bardzo dobrym serwisie zapewnił awans Australii do Grupy Światowej.

Można powiedzieć, że po tych kilkudziesięciu latach historia zatoczyła koło. Pierwszy występ Polaków również rozegrany w Warszawie, też na ziemi, też przegrany - 0:5 z Wielką Brytanią. Wgłębiając się w osiągnięcia naszej reprezentacji warto wspomnieć, że naszym najlepszym singlistą był Bartłomiej Dąbrowski, którego bilans wynosi 28-19. Za to Tadeusz Nowicki występował w tych zawodach aż 16 lat. Zostając przy liczbach, Polakom najlepiej grało się do tej pory z Estonią (5-0), a sen z powiek spędzali Włosi (0-9). Najmłodszym zawodnikiem w ekipie był Wojtek Kowalski (16 lat 208 dni podczas meczu deblowego z Wojtkiem Fibakiem 5 maja 1984, za rywali mieliśmy Greków i wygraliśmy 4-1). Najstarszy za to Władysław Skonecki w dniu przegranego meczu z Brazylią miał 41 lat i 309 dni.
Powracając do teraźniejszości, to nasza ekipa w rankingu zajmuje 21. miejsce (wyprzedzamy np. Rosję i Wielką Brytanię). Kapitanem jest Radosław Szymanik, który w 2007 zastąpił Pawła Geldnera.

Coraz częściej w polskim sporcie zastanawiamy się nad przyczynami porażek. Akurat w tym pojedynku był to brak Jerzego Janowicz i słaba forma Łukasza Kubota. Ale należy się też zastanowić, jak poprawić to późniejszym okresie. I nie przez przypadek podałem tutaj wiek najmłodszego i najstarszego zawodnika, bo właśnie to, według mnie, jest problemem. Jeśli chodzi o singlistów to oprócz Jerzego Janowicza pozostali to stara gwardia, grający dobre kilka lat. A w rankingu nie widzę godnych, młodych następców. No, może poza bardzo obiecującym triumfatorem juniorskiego deblowego US Open, 17-letniego Kamila Majchrzaka. Chociaż wejście na dobre do tenisa zawodowego może trochę potrwać, a nie należy go rzucać na głęboką wodę (tak jak np. singlowego zwycięzcy juniorskiego US Open - równolatka Polaka, Chorwata Borny Corica, który w Davis Cup swój pierwszy mecz rozegrał z Andy Murrayem).

Jak widać, to nie jest taki błahy powód, a żeby go rozwiązać potrzeba kilku lat ciężkiej pracy, bo już niedługo trzeba będzie zapełnić lukę po Kubocie i Przysiężnym, jeśli chcemy piąć się w szczeblu i awansować do Grupy Światowej. Póki co pierwsza szansa została niewykorzystana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz