piątek, 20 grudnia 2013

Droga do sławy?

W 1881 roku mężczyźni po raz pierwszy rywalizowali w międzynarodowych mistrzostwach USA w tenisie. Wtedy też, dokładnie 132 lata temu, dzięki grupce tenisistów z klubu w Nowym Jorku, powstała pewna organizacja, która dzisiaj jest najpotężniejszym i zarazem najpopularniejszych tego typu związkiem, czy Amerykańska Federacja Tenisowa, USTA. Ma ona ogromny wpływ na rozwój tej dyscypliny sportu, a składa się na nią 17 części (według podziału geograficznego), z którymi współpracuje ponad 700 000 indywidualnych członków, 7000 różnych organizacji i jeszcze więcej wolontariuszy. Zadaniem tych wszystkich osób jest przede wszystkim promocja tenisa w Stanach Zjednoczonych.

O samej federacji pisałem już trochę w sierpniu, w poście "Prawdziwa katastrofa". Wiadomo już, że to organizacja nie stawiająca na zysk, ale gdy jest się "dyrektorem" turnieju takiego jak US Open, ciężko tu nie wspomnieć chociaż trochę o zarabianych pieniądzach, czyli ponad 100 mln dolarów rocznie za sam Wielki Szlem (a mamy jeszcze turnieje poprzedzające, czyli tzw. US Open Series). Osobom dowodzącym tym związkiem może zakręcić się w głowie od nadmiaru dolarów na koncie. Najlepszym przykładem jest tu oczywiście 51. już dyrektor USTA, Jon Vegosen, który jest również wiceprezydentem ITF.

Oprócz wymienionych już najważniejszych imprez seniorskich, organizacja ta zajmuje się tworzeniem imprez dla młodzików, studentów, czy osób już w starszym wieku. Obecnie oczywiście o wiele więcej mówi się o zawodach przeznaczonych dla tych niższych grup wiekowych, co oczywiście nie dziwi, bo każda federacja chce znaleźć w swoim kraju perełki, czyli być może przyszłych następców obecnych już gwiazd. Jednym z takich turniejów jest z całą pewnością (i to ściągający juniorów z całego świata) Orange Bowl. Impreza zyskała już tak wysoką rangę, że została nazwał nieoficjalnymi mistrzostwami świata tenisistów do lat 18.

Pierwsza edycja tych zawodów rozegrana została w 1947. Zawdzięczamy to Eddiemu Herr, który chciał zorganizować zimową imprezę swojej córce, Suzanne. Orange Bowl z roku na rok miał większy prestiż, odgrywał (i odgrywa) ważną rolę w rozwoju młodych graczy. Obecnie rywalizuje się w czterech grupach wiekowych, do lat 12, 14, 16 i 18, a od 1999 jako miejsce rozgrywania widnieje Crandon Park na Key Biscane, czyli słynny kompleks kortów, na którym rozgrywa się jeden z najważniejszych turniejów w roku, Sony Open Tennis.
Patrząc na historię Orange Bowl, to można odnotować udział bardzo znanych w późniejszych latach tenisistów. Wygraną tutaj zapisali na swoje konto m.in. Chris Evert, Bjorn Borg, John McEnroe, Mary Joe Fernandez, czy Ivan Lendl.

Nie zawsze jednak imprezy takie jak te są trampoliną do sukcesów w rozgrywkach seniorskich, a czasami jest zupełnie inaczej niż powinno, słuch o dobrych, a nawet bardzo dobrych juniorach ginie, lub nie mogą się oni kompletnie odnaleźć w "poważnych" rozgrywkach. Jest to coraz częstsze zjawisko, patrząc na listę triumfatorów z poprzednich lat. Na palcach jednej ręki można policzyć graczy, którzy zapisują się w pamięci WTA i ATP swoimi udanymi występami. W XXI wieku są to Caroline Wozniacki, była liderka rankingu i... to by było na tyle. Oczywiście, nie należy zapominać np. o Marcosie Baghdatisie, czy Verze Dushevinie, ale sami przyznacie, że odbiegają oni bardzo poziomem od triumfatorów chociażby z 1998 roku - Rogera Federera i Eleny Dementievej.

Większość nazwisk już zupełnie nieznanych (mówię tu np. o takich osobach jak Nikola Hofmanova, czy Petry-Alexandru Luncanu). Niektórzy tylko migną nam przed oczami (jak np. Jessica Kirkland, która w 2005 roku pokonała 6:0 6:1 Marion Bartoli), lub próbują zaistnieć nie tylko swoimi umiejętnościami tenisowymi, jak Portugalka Michelle Larcher de Brito. Poza tym znaczna część triumfatorów Orange Bowl gra na dosyć przeciętnym poziomie, ale ich nazwiska mogą być zapamiętane. Mowa tu m.in. o Gabrieli Dabrowski, Dominicu Thiem, Ricardasie Berankisie, czy Lauren Davis. Dwie ostatnie postacie zanotowały nawet występy w pierwszej setce rankingu.

Jak widać po podanych przeze mnie przykładach, triumf w nie tylko tej, ale różnego rodzaju imprezach juniorskich, nie przynosi zawsze pozytywnego odzwierciedlenia w późniejszej, profesjonalnej karierze seniorskiej. Czasami jest wręcz przeciwnie, widać, że próby "rozegrania się" przed poważniejszymi występami dają tylko negatywne rezultaty. Wystarczy tylko spojrzeć na obecną czołówkę rankingu, zarówno wśród pań, jak i panów, a widać, że nie byli oni orłami w młodości, lub w ogóle stronili od tego typu występów. I jak widać, wyszło im to na dobre.

W tym roku wśród chłopaków startowało aż trzech naszych reprezentantów - Philip Gresk, Jan Zieliński i ten, z którym wiązaliśmy największe nadzieje, czyli Kamil Majchrzak, który dotarł do 3. rundy, przegrywając z Naoki Nakagawą. Ale jak już wspomniałem kilka linijek wcześniej, nie należy się tym zamartwiać. Całą rywalizację dosyć niespodziewanie wygrał 15-letni reprezentant Stanów Zjednoczonych, Francis Tiafoe, który w decydującym meczu pokonał Stefana Kozlova. Nie dość, że został on najmłodszym triumfatorem Orange Bowl w historii (oczywiście cały czas mowa o kategorii do lat 18), to historia jego osoby jest bardzo ciekawa i zachęcam do poszukania informacji na jego temat.
Wśród pań żadnej poważnej niespodzianki nie odnotowano, wygrała "jedynka", Rosjanka Varvara Flink, której nazwisko już kiedyś można było usłyszeć. Ograła ona w finale "dwójkę", Serbkę Ivanę Jorovic.

Jak co roku, ciekaw jestem, jak w niedalekiej przyszłości potoczą się losy triumfatorów Orange Bowl. Oczywiście chcę, żeby imponowali oni takimi rezultatami również za kilka lat. Ale to nie ode mnie zależy, ważna jest tu zarówno psychika, jak i przygotowanie fizyczne. Nie ma też żadnych wątpliwości, że sami zainteresowani chcą być znani dłużej i dorównać swoim idolom, których na pewno mają. Potrzeba tylko przezwyciężyć swoje słabości, bo każdy wie, że droga do sławy to nie jest autostrada i żeby dojechać do upragnionego celu trzeba zawsze uważać i nie poddawać się, właśnie mimo różnych przeciwności losu. Na szczęście osoby takie jak Tiafoe, czy Flink mają marzenia i dążą do ich spełnienia, a to już z całą pewnością jest ponad połowa sukcesu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz