środa, 16 października 2013

Pim-Pim is back?

W piątkowy wieczór na oficjalnej stronie turnieju If Stockholm Open pojawiła się drabinka turniejowa do kwalifikacji poprzedzających turniej główny. Bardzo się zdziwiłem, gdy na miejscu nr 28 znalazło się nazwisko Joachima Johanssona, słynnego niegdyś "Pim-Pima", który dwa lata wcześniej zakończył karierę. Otrzymał od dziką kartę od organizatora zawodów, Thomasa Johanssona, niegdyś znakomitego tenisistę (zbieżność nazwisk przypadkowa). Jak na razie idzie jak burza, pokazuje rywalom, gdzie ich miejsce. Pytanie tylko, czy jest to powrót jednorazowy, czy Szwed zawita na dłużej, ratując swój kraj od zapaści w tenisie.

Pim-Pim (co w jego kraju jest kojarzone również z cukierkiem) pierwsze kroki w tenisie stawiał w wieku pięciu lat, a pomagał mu w tym ojciec Leif, który reprezentował swoje państwo przede wszystkim w Pucharze Davisa (w 1974 pokonał nawet Wojciecha Fibaka). Natomiast jego matka, Margareta, była pracownicą w banku. Johansson dzieciństwo spędził w Sodertalje, rodzinnym mieście Bjorna Borga, z którym w wieku czternastu lat miał nawet okazję potrenować i odbijał z nim kilka piłek.
Gdy osiągnął pełnoletność rozegrał swój pierwszy turniej rangi ATP, w Bastad. Jednak po pierwszym secie musiał zejść z kortu (jak się później okazało, kłopoty zdrowotne nie opuszczały go przez całą karierę). Cztery lata później wygrał swoją pierwszą imprezę tego cyklu, w amerykańskie Mephis, eliminując m.in. Jamesa Blake'a, Mardy'ego Fisha, a w finale Niemca Nicolasa Kiefera. W wielkoszlemowym US Open dotarł do półfinału, gdzie musiał uznać wyższość Australijczyka Lleytona Hewitta. Kolejny sezon rozpoczął następnymi zwycięstwami w zawodach - w Adelajdzie i Marsylii. Można powiedzieć, że to był koniec jego dobrych występów.

Druga połowa roku przebiegła pod znakiem nieobecności tego gracza w tourze. Wymusiła to na nim kontuzja prawego ramienia. Joachim starał się powracać na korty, ale co chwila musiał poddawać mecze. Przechodził też częste operacje. W sezonach 2006-2007 rozegrał tylko piętnaście meczów. Na początku 2008 zakończył też karierę. Powrócił jednak w październiku, tam, gdzie gra teraz.
W następnych latach występował w challengerach, wyjątek robił tylko dla Sztokholmu, gdzie grał dzięki dzikiej karcie. Reprezentował też kraj w Pucharze Davisa. Ostatni swój mecz oddawał walkowerem, Niemcowi Markowi-Alexandrowi Keplerowi, w drugim meczu futuresa w Szwajcarii. W deblu niechętnie występował, chociaż wygrał jedną imprezę, w Bastad w 2005 w parze z Jonasem Bjorkmanem. Cztery sezony później definitywnie rozstał się z grą podwójną. Przegrał mecz z obecnie bardzo dobrą parą - Marcelo Melo i Andre Sa. Wracając do singla, najwyżej był na 9. pozycji.

Joachim Johansson ma brata, Nicolasa. W latach 2000-2005 jego dziewczyną była siostra Lleytona Hewitta, Jaslyn. Potem w sidła wpadła bardzo dobra lekkoatletka, płotkarka Jenny Kallur. Ustatkował się dopiero u boku golfistki Johanny Westberg. 29 grudnia 2009 roku na świat przyszedł ich syn - Leo.

Patrząc na karierę tego zawodnika, na pierwszy rzut oka widać, że nie była ona usłana różami. Dlatego jeszcze bardziej chcę, aby Szwed grał dłużej niż tylko w tym turnieju, bo widać, że jest w formie i jest głodny gry i w szczególności zwycięstw. Warto zauważyć, że Joachim osiągając finał byłby obecnie najlepszym tenisistą w swoim kraju. Na razie "lideruje" Markus Eriksson, który zajmuje 406. miejsce i ma oszałamiającą ilość 94. punktów. W tych czasach jest to nie do pomyślenia, patrząc szczególnie kilka, kilkanaście lat wstecz. Wtedy reprezentanci tego państwa mogli pochwalić się takimi tenisistami jak Bjorn Borg (11. tytułów wielkoszlemowych), Stefan Edberg (6. tytułów wielkoszlemowych), Thomas Johansson (srebrny medalista z IO w Pekinie w deblu), Magnus Norman, Mikael Pernfors, czy Mats Wilander (6. tytułów wielkoszlemowych).

Obecnie chociaż trochę honoru szwedzkiego bronią debliści, m.in. Robert Lindstedt, czy Johan Brunstrom. Oni jednak też już mają swoje lata. Myślę jednak, że większość czeka na wielki powrót wielkiej nadziei sprzed kilku lat - Robina Soderlinga, który cały czas zmaga się z mononukleozą. Osobiście trzymam kciuki za obu i chcę, aby Szwecja wreszcie odbiła się z dołka i pokazała, że istnieje na tenisowej mapie świata, nie tylko jako organizator zawodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz