sobota, 12 października 2013

Wytwórnia talentów.

Od zawsze pasjonujemy się meczami stojącymi na wysokim poziomie, które zapierają nasz dech w piersiach. Jest w tym coś magicznego, co przyciąga naszą uwagę. Chociaż coraz częściej powinniśmy się zastanawiać, jak zawodnicy wytrzymują takie heroiczne boje. Tutaj kłania się wytrzymałość fizyczna. Ale też ważne jest przygotowanie techniczne, które coraz częściej polega na wpajaniu młodym adeptom uderzenia z całej swojej siły i modlenia się, aby ta piłka wpadła w kort. Tym jednak zajmują się trenerzy.

Do tych "wytwórni talentów" należy zaliczyć przede wszystkim potężnie rozbudowane akademie tenisowe, które zostają zakładane nawet przez obecne gwiazdy tenisa, takie jak Caroline Wozniacki, czy Angelique Kerber. Obie znajdują się w Polsce, a w tej drugiej szkolił nawet Torben Belzt, który teraz jest osobistym coachem Niemki. Patrząc jednak ogólnie na osoby, które mają w papierach zapisane "trener" nie zawsze jest już tak wesoło, a często z dobrze zapowiadających się nastolatków tworzy się karykatury, z których raczej nic w przyszłości nie da się zrobić.

W tym ostatnim zdaniu bez wątpienia widać aluzję do założyciela jednej z największych i najbardziej znanych akademii - Nicka Bollettieriego. Śmiać mi się chcę, gdy Amerykanin podczas wywiadów wywyższa się, wspominając, że mnóstwo graczy wylądowało potem na pozycji lidera (m.in. siostry Williams, Hingis, Becker, Sharapova, czy Courier). Niestety potem już nie mówi, że te osoby rzadko przyznają się do uczestniczenia w treningach tej akademii. Andre Agassi bardzo dobitnie opisuje to w swojej autobiografii.
To właśnie w tej bazie szkoleniowej wszyscy są uczeni, jak uderzyć najmocniej piłkę. To tutaj pracuje się przede wszystkim nad zwiększeniem masy, powiększeniem mięśni, a nie odpowiednim wyćwiczeniem techniki. W ostateczności wszystko wygląda komicznie, a na kortach da się zauważyć coraz więcej nieproporcjonalnie zbudowanych sportowców. Zagłębiając się w biografię tej osoby można wyczytać, że nie jest cały czas związany z tenisem, nie miał nawet pojęcia o tej dyscyplinie. Aby szkolić przyszłych mistrzów porzucił służbę wojskową. Niestety, za swoje "osiągnięcia" w akademii w Bradenton został nominowany do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław.

Kolejnym słynnym założycielem szkoły tenisowej jest Patrick Mouratoglou. Do akademii Francuza należą m.in. Serena Williams (również jego poza kortowa partnerka życiowa), Anastasia Pavlyuchenkov, Yulia Putintseva, Jeremy Chardy, Victor Hanescu, Grigor Dimitrov, a także świetnie zapowiadający się Enzo Coucaud, Liam Broady, Julia Glushko, czy Daria Gavrilova. Współpracują tu też Toni Nadal i Claudio Pistolesi, a swoją grupę miała też nawet Martina Hingis.
Jedna z najlepszych akademii na świecie stara się dostosowywać metody szkolenia do indywidualnych potrzeb, co na pewno jest dobrym pomysłem. Widać to po osiągnięciach jego podopiecznych, które warto przytoczyć: w 2007 Julia Vakulenko w niecałe pół roku awansowała ze 120. na 33. miejsce w rankingu. Rok później A. Pavlyuchenkova stała się najmłodszą tenisistką w najlepszej 50. Ranking mocno poprawili też Chardy, czy Dimitrov. No i oczywiście Serena Williams, która ostatnie dwa sezony zdominowała bez dwóch zdań.

Jeśli mowa o liderce rankingu, to nie należy zapominać, że cały czas jako oficjalny trener jest zapisany jej ojciec Richard. To on przedstawił tajniki gry swoim siostrom (sam nauczył się ich studiując różne książki; decyzja o dzieciach - tenisistach zapadła spontanicznie, po obejrzeniu jednego z finałów French Open, gdzie zaciekawiła go duża ilość pieniędzy zdobytych przez triumfatorkę). Szkolił je na kortach w niebezpiecznej dzielnicy miasta. Piłki przywoziły wózkami, jeżdżąc po szkółkach i zabierając zużyty sprzęt. Techniki szkolenia miał też dosyć specyficzne. Jednym z ćwiczeń było przerzucanie rakiet przez wysokie ogrodzenia. Gdy siostry dorosły, przy ojcu została Venus, Serena wolała uczęszczać na treningi z mamą - Oracene Price. Z całą pewnością postaci Richarda nie da się zapomnieć. Zawsze będzie kojarzył się jako osoba siedząca na trybunach z wykałaczką w zębach, aparatem fotograficznym lub nową partnerką.

Wracając do profesjonalistów, na mojej liście pojawia się kolejne nazwisko - Brad Gilbert. Były tenisista, który z równie wielką pasją poświęcił się trenerstwu. Najbardziej zadowolony z tego powodu został Andre Agassi, który nazwał go "największym trenerem wszech czasów". Andy Roddick wygrał "dzięki niemu" US Open 2003. Współpracowali z nim też Andy Murray, Alex Bogdanovic, Kei Nishikori, czy Sam Querrey. Gilbert wydał też dwie książki i okazjonalnie komentuje mecze dla amerykańskich stacji telewizyjnych. Tony Roche ma natomiast w dorobku pracę z czterema liderami rankingu - Ivanem Lendlem, Patrickiem Rafterem, Lleytonem Hewittem i Rogerem Federerem. Zarówno Roche, jak i Gilbert zostali włączeni do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław.

Na kartach historii zapisali się też trenerzy, którzy już od nas odeszli. Pierwszym z nich jest Lennert Bergelin, coach Bjorna Borga. To jemu Szwed zawdzięcza "wewnętrzny spokój", Bergelin wyciszył jego temperament, dzięki czemu wygrał 11 turniejów wielkoszlemowych. Sam Szwed wspominał, że to właśnie dzięki takiemu trenerowi mógł poczuć pozytywną energię. Czuli się jak rodzina, chociaż nie zawsze tak było. Borg na początku współpracy został na oczach dziennikarzy spoliczkowany za niewykonanie polecenia. Na szczęscie takie sytuacje się nie powtarzały.
Od 4 lat nie ma też z nami "matki rosyjskiego tenisa". Larisa Preobrazhenskaya była też "drugą matką" Anny Kournikovej. Rosjanka znana była właśnie z matczynego podejścia do uczniów. Kierowała się pięknem i miłością. W swoim życiu przeżyła wiele, a jej oczkiem w głowie był moskiewski klub Spartak.

Oczywiście nie nalezy zapominać o Ivanie Lendly, obecnie szkolącym Andy'ego Murrata, czy Jimmym Connorsie, który od niedawna współpracuje z Marią Sharapovą.
Coraz częściej widać, że stanowisko trenera obejmują byli gracze. Można jednak zadawać sobie pytanie, czy są oni do tego stworzeni i są w stanie przekazać wiedzę, którą nabyli podczas swojej kariery. Czasami może być tak, że znakomity niegdyś tenisista nie umie po prostu przekazać nabytej wiedzy. Na powyższych przykładach da się zauważyć, że każdy coach ma inną metodę nauczania. Nie należy jej krytykować, dopóki się jej nie "spróbuje". Jednak gdy widać, że ten trener nie pomaga nam w uzyskiwaniu lepszych wyników, to należy jak najszybciej zrezygnować z jego usług. W taki dołek wpadła chociażby Ana Ivanovic, która przez dwa lata męczyła się z Nigelem Searsem. Spowodował on spadek jak formy. Na szczęście już razem nie współpracują. Na całym świecie powstaje coraz więcej akademii, szkółek tenisowych. Pytanie tylko, z jakim skutkiem się ona rozwiną. Co z tego, że tych opisywanych wytwórni talentów możemy liczyć na pęczki, jeśli większość z nich może być po prostu zepsuta.

Pytania:
1. Jaki to był mecz, który zainteresował Richard Williamsa?
2. Kogo jeszcze trenował Tony Roche (chodzi o kobietę)?

1 komentarz:

  1. Za jak najbardziej słuszną uważam kwestię dotyczącą trenerów,
    których przeszłość była związana z ich udziałem w turniejach,
    jak i w wielu przypadkach triumfowaniu na wysokich, jak i tych optymalnych pozycjach.
    Przekazywanie wiedzy i umiejętności to już druga sprawa,
    i tu powstaje kwestia sporna, zdania są zróżnicowane,
    czy lepszy jest były partycypant zmagań tenisowych (tudzież mistrz),
    czy po prostu kompetentna i zahartowana jednostka na tego typu działania z podopiecznymi.
    Oczekuję w niedalekiej przyszłości, że ujrzę w końcu polskiego trenera z krwi i kości,
    który doświadczy tak wielkiej sławy jak chociażby powyżej opisani przez Ciebie coachowie.
    Jednakże niech to będzie popularność oparta na prawdziwych zasługach,
    a nie na trefnych działaniach.
    Chciałam skusić się na udzielenie kontrakcji odnośnie pytania pierwszego,
    aczkolwiek pozostawię ją dla siebie i dam szansę innym chętnym ;)
    S.W.

    OdpowiedzUsuń