niedziela, 9 lutego 2014

Jak to jest być ball boyem?

Przynieś, podaj, pozamiataj... Tak w skrócie można scharakteryzować pracę, jaką obecnie wykonują dzieci do podawania piłek. Nierzadko właśnie od tych niewinnych kilkunastoletnich osób zależy ogólne zachowanie samych zawodników. Jedni mają do młodych szacunek za trud włożony w niełatwą robotę, inni najchętniej zmieszaliby ich z błotem i kazali zachowywać się niemalże jak roboty, a oni tym sterowaniem byliby wielce zadowoleni.
Popularnie nazywani "ball boys" pierwszy raz pojawili się na turnieju w 1920, a był to, oczywiście, Wimbledon. 26 lat później zmienione zostały pewne zasady, chłopcy zostali wybierani jako wolontariusze ze swoich szkół. Dopiero od 1977 możemy używać takiego terminu jak "ball girl", gdyż właśnie w tym roku w te "role" wcieliły się dziewczyny.

W dzisiejszych czasach proces wyboru nastolatków jest o wiele bardziej skomplikowany i rozpoczyna się na długo przed zawodami, na jakich mają pracować (chodzi tu przede wszystkim o Wielkie Szlemy). Jedną z najlepszych metod nauk mogą pochwalić się organizatorzy French Open. Specjalnie szykowane szkolenia trwają kilka tygodni, a zainteresowani wybierani są z renomowanych szkółek i klubów tenisowych. W miarę zbliżania się turnieju do decydującego fazy, zostają na placu boju tylko najlepsi. Co więcej z boku obserwują ich starsi koledzy, którzy skrzętnie notują i wypisują błędy, które popełnili. Błędy, które mogą zaważyć na ich dalszej karierze. Oczywiście podobne etapy można zauważyć w innych imprezach, chociażby w Wimbledonie, gdzie nie ma miejsca na błąd.

Czasami jednak bywa, że zdarzają się incydenty, po których podawacze piłek stają się sławni. Dylan Colaci to chłopak, który w 2012 podczas Australian Open złapał piłkę w powietrzu, odbitą przez Rogera Federera. Podczas Wimbledonu 2009 Michael Llodra wpadł na młodą Erin Lorencin tak, że doznał urazu i musiał poddać pojedynek. Tommy Haas, jego ówczesny rywal, chciał jednak jeszcze trochę pograć i za sparingpartnerkę wziął Chloe Chambers, inną "ball girl". W 2004 podczas meczu US Open między Jiri Novakiem a Radkiem Stepankiem jeden z chłopców zemdlał. Co ciekawe, jeszcze tego samego dnia wrócił na korty. Nie zapominajmy też o słynnym zabraniu piłki podczas FO 2012 przygotowującemu się do zagrania Troickiemu. Francesca Schiavone w meczu z Sereną z powodu chyba bezradności jednego z takich chłopaków przytuliła...
Inni stają się sławni po latach, piłki podawali m.in. Jadwiga Jędrzejowska, Henri Cochet, Vera Zvonareva, Roger Federer, czy chociażby Pete Sampras.

A co należy do obowiązków tych dzieci? Podawanie piłek, ręczników, butelek z napojami, właściwie spełnianie wszystkich zachcianek graczy, włącznie z zanoszeniem rakiety do wymiany naciągu. Wszystko musi być tak dokładnie robione, że czasami wygląda to, jakby te dzieci były zaprogramowane. Wszystkie te rzeczy muszą wykonywać ustalonym schematem, w wyznaczonych miejscach. Niestety, patrzą na dzisiejsze pojedynki można dostrzec, że są to coraz częściej nie chłopcy do podawania piłek, a chłopcy na posyłki. I winni są temu główni bohaterzy widowiska, czyli tenisiści. Najbardziej rażącym dla mnie gestem jest ten o prośbę o ręcznik, w stylu "daj, albo pożałujesz". Niezrozumiałe jest dla mnie również to, że zawodnicy "wycierają się" co każdy punkt, bez różnicy, czy jest to bardzo długa wymiana, czy podwójny błąd serwisowy, trzecia minuta, czy trzecia godzina gry.

Rodzice młodzieży nie godzą się, żeby ich pociechy pełniły rolę służących. Podczas jednej z imprez wystosowali oni nawet specjalne pismo do organizatorów, że nie godzą się na takie traktowanie młodych. Często może odbijać się to na psychice dzieci, zwłaszcza w takich sytuacjach, gdy muszą się domyślić, o co chodzi nierzadko rozwścieczonym graczom, którzy klną pod nosem i wyżywają się na Bogu ducha winnych ludziach. Są takie zawody w profesjonalnym cyklu, jak np. Linz wśród pań, gdzie od czasu do czasu podaje się efektywny czas gry. I co się okazuje? Że taka pani X z panią Y, mimo że zegar wskazuje 1,5 h, to tak naprawdę grały one... 10 minut. Trochę to szokujące. W rozgrywkach męskich kilka miesięcy temu wprowadzono pewne zmiany. Otóż między punktami przerwa nie może wynieść więcej niż 25 sekund, co jest skrupulatnie odmierzane i przestrzegane. U pań mamy regułę 20 sekund.

Pytanie tylko, czy takie coś pomoże. Czasami aż miło popatrzeć na mecze sprzed kilkudziesięciu lat. Tam nie było krzesełek, na których można było usiąść, a nie było też z tego powodu kłótni. Dzisiaj, zawodnicy rozsiadają się niemal jak na sofach i cały czas przeciągają te minutowe przerwy między gemami. Potem idą w kierunku linii końcowej, nie patrząc gdzie rzucają ręcznik, jak najszybciej chcą dostać piłki, którą potem kozłują x razy, a po wymianie mają nadzieję, że coś do otarcia już będzie czekało w ich pobliżu. Tak, te wszystkie czynności wykonują "ball boys". Nic, tylko współczuć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz