czwartek, 6 lutego 2014

Zmiany, zmiany...

Niedawno w kalendarzu WTA na ten sezon pojawiła się istotna zmiana. Z tenisowego "cyrku" wyleciał turniej Hungarian Grand Prix w Budapeszcie, a na jego miejsce wskoczyła impreza Bucharest Open w stolicy Rumunii. Będzie ona rozgrywana w pierwszym tygodniu po Wimbledonie, na tych samych kortach, na jakich grają panowie w kwietniowym BRD Nastase Tiriac Trophy. Można powiedzieć, że wreszcie do tego państwa zawitał turniej z prawdziwego zdarzenia. Do tej pory znany był tylko z imprez ITF-owskich, chociaż jedna z nich była dość dobrze notowana, a wygrywały wtedy m.in. Petra Cetkovska, Andrea Petkovic, czy Jelena Dokic. Ostatnia edycja miała miejsce w 2012. Na zmianie zawodów tracą oczywiście Węgry. Przez 18 lat wygrywały tu takie sławy jak Virginia Ruano Pascual, Jelena Jankovic, czy Magdalena Maleeva. W ubiegłym roku triumfowała tu Simona Halep i być może to było jedną z przyczyn tych zmian.

Poza wspólną granicą te kraje chyba (patrząc na kwestie tenisowe) nie mają nic wspólnego. Na Węgrzech poważny kryzys. Nie ma już śladu po bardzo dobrych niegdyś tenisistkach. Mało osób pamięta o Zsuzsy Kormoczy, nieżyjącej już, która w 1958 wygrała French Open, a rok później dotarła do finału. Największa chyba gwiazda, najbardziej rozpoznawalna, Andrea Temesvari, była najwyżej 7. w rankingu, ale nigdy w wielkim szlemie w singlu nie przebrnęła 4. rundy (w deblu z Navratilovą wygrały FO '86). Warto tu też przytoczyć dwie zawodniczki, które niedawno zakończyły kariery - Gretę Arn i Agnes Szavay. Mimo że nie plasowały się na czołowych miejscach, to i tak prezentowały się o wiele lepiej niż ich rodaczki. Obecnie najwyżej sklasyfikowaną Węgierką jest Timea Babos (83. miejsce). Potem długo, długo nic i... Melinda Czink (247.) oraz Reka-Luca Jani (253.). Dalej już przepaść.

Co innego w Rumunii, gdzie tenis kobiecy przeżywa prawdziwy renesans. Aż miło teraz wspominać czasy Virginii Ruzici, która wygrała Roland Garros w 1978 (pokonując Mimę Jausovec, w parze z nią wygrała debel), czy Florenty Mihai, która była finalistką tych zawodów rok przed rodaczką. Okres trochę bliższy nam to też sukcesy chociażby Ruxandry Dragomir, a przede wszystkim Iriny Spirlei. Rumunka osiągnęła ćwierćfinał Australian Open i US Open w 1997. Wcześniej wspomniana Simona Halep nawiązuje przede wszystkim do pierwszej i ostatniej z wyżej wymienionych i miała zaszczyt zostać trzecią Rumunką, która weszła do czołowej dziesiątki (Ruzici była 8., Spirlea - 7.). 22-latka kiedyś była znana tylko z dużego biustu. Teraz zdecydowanie przeżywa swoją drugą młodość, w ubiegłym sezonie wygrała pierwszą imprezę rangi WTA, a razem takich triumfów zanotowała aż sześć i w ilości zwycięstw ustąpiła tylko Serenie Williams. WTA przyznało jej też nagrodę za największe postępy.

Oprócz niej, w pierwszej setce są jeszcze trzy koleżanki: Sorana Cirstea, jej największym osiągnięciem był finał turnieju Premier 5 w Toronto z Sereną Williams; Monica Niculescu, triumfowała rok temu we Florianopolis, jej dziwny styl gry, oparty na częstym slajsie forhendowym sprawia kłopoty większości. I wreszcie Alexandra Cadantu, która grała m.in. w półfinale w Katowicach. Do nich śmiało możemy dopisać dwie panie powracające po kontuzjach - Irinę-Camelię Begu i Alexandrę Dulgheru, znaną w Polsce bardzo dobrze dzięki występom w J&S Cup. Co więcej, każda z tych pań jest stosunkowo młoda (najstarsza 27 lat; reszta średnio 23), co pokazuje, że w tym kraju postęp idzie w dobrym kierunku, a niżej w rankingach mamy dużo (ok. 13) pań-juniorek, które dopiero wkraczają w pełnoletność. Bez dwóch zdań, zabezpieczenie na przyszłość jest.

Niejako na osłodę Węgry przejęły od Izraela (wreszcie) prawo do rozgrywania spotkań Fed Cup I Grupy Euroafrykańskiej. I "dziwnym" trafem właśnie dwie opisywane nacje spotkały się w jednej grupie i zagrały mecz przeciwko sobie już na początku. Pora jednak na trochę historii. Drużyny te do tej pory grały ośmiokrotnie, Węgierki wygrały raz, w 1993. Skład Virag Csurgo (?), Agnes Gee (?), Kate Gyroke (?), odprawił 2:1 Isabelę Martin i Ruxandrę Dragomir. O dziwo, takim samym wynikiem zakończył się tegoroczny bój, wygrały jednak Rumunki. Oba kraje teraz wystawiły swoje najmocniejsze drużyny (wiemy, jak to wygląda, porównując je). Co ciekawie, zawiodła ta, na papierze (i chyba w rzeczywistości) najmocniejsza, czyli Halep, ulegając w trzech setach Timei Babos. Gorąco było też w deblu, gdzie faworytki wróciły do gry po przegraniu pierwszej partii. Oba kraje czekają jeszcze potyczki z Wielką Byrtanią i Łotwą.

W lipcu dowiemy się, czy zmiana, która kilka dni temu nastąpiła, jest na lepsze. Moim zdaniem, tak. Turniej będzie rozgrywany na większym obiekcie, z większą też tradycją. Pozwoli ona na jeszcze większe rozpropagowanie tenisa w tym kraju (chociaż takie przydałoby się też na Węgrzech). Kto wie, może za jakiś czas rozgrywki męskie i kobiece będą połączone, jak chociażby w Oeiras. To nie byłą jedyna zmiana w tym sezonie. Dłuższy czas słyszeliśmy o kłopotach pieniężnych Brukseli (tydzień przed FO). Próbowano nawet zmniejszyć rangę imprezy z Premier na International, bezskutecznie. Na jej miejsce wskoczyła Norymberga, dotychczas umiejscowiona tuż po paryskim wielkim szlemie. Pozostaje jeszcze jedna niewiadoma, w 34. tygodniu, oprócz turnieju w New Haven znajduje się "to be determined". A więc oczekujemy.
I znów podczas takich rozważań jak mantra wraca problem imprez w Azji. Dokładnie 10 lat temu, w kalendarzu było 6. imprez na tym kontynencie, tylko jedna rangi Premier. Teraz turniejów tam jest 11., w tym jeden Premier 5, jeden Premier Mandatory, no i od tego sezonu, mistrzostwa WTA. Pozostaje tylko usiąść, załamać się i jesienią patrzeć na pustki na wielkich obiektach lub tych zamurowanych wyglądających jak więzienie, gdzie słychać tylko przerażające echo odbijanych z uporem maniaka piłek.

Simona Halep triumfująca w ostatniej edycji Hungarian Grand Prix.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz