sobota, 15 lutego 2014

Little Mo.

Dawno temu popularną rozrywką podczas deszczowych dni i czekania na mecz był brydż. Z czasem jego zaprzestano, ale właśnie z tej gry zaczerpnięto najważniejszy dla tenisa termin, a mianowicie Grand Slam. W kartach oznacza wzięcie 13 lew, w tenisie wygranie czterech największych turniejów w jednym roku. Coś, co wydaje się nieosiągalne. Pierwszym zawodnikiem, który maksymalnie zbliżył się do tego osiągnięcia był w 1933 Jack Crawford. W USA prowadził z Perrym 2:1 w setach. Wtedy Perry wziął prysznic, a Crawford sięgnął po piersiówkę i od tej pory wygrał jednego gema. Spełniony poczuł się pięć lat później Amerykanin Donald Budge. Na taką triumfatorkę wśród pań musieliśmy poczekać jeszcze piętnaście lat, do czasów Maureen Connolly.

Niektórzy mogą domyślać się, że przydomek "Little Mo" wziął się od zdrobnienia jej imienia. Nic bardziej mylnego. Pochodzi on od... nazwy sławnego okrętu wojennego, krążownika "Missouri". Po którymś z meczów jeden z reporterów porównał siłę uderzeń Maureen właśnie do siły ognia tych armat. 
Nikt nie spodziewał się podczas dzieciństwa Connolly, że zostanie tenisistką. Nawet ona sama. Ojciec, marynarz, opuścił dom, gdy miała 3 lata. Matka była niespełnioną pianistką i chciała swoją córkę nakierować na pole artystyczne. Zapisała ją na lekcje baletu i nauki śpiewu. Dziewczynka doznała jednak zapalenia strun głosowych, więc mama chciała, żeby została pisarką. Maureen miała jednak inne marzenie: zostać amazonką. Któregoś dnia jednak zobaczyła grę na jednym z kortów niedaleko jej domu. Był tam niejaki Wilbor Folsom, nauczyciel tenisa z drewnianą nogą. Connolly była leworęczna, ale wtedy w sporcie tym uważano to za coś gorszego i musiała ona przełożyć rakietę do prawej dłoni.

W wieku 12 lat przeszła pod opiekę Eleanor Tennant, która wpoiła jej ofensywny styl gry. Miała też być bezwzględna dla swoich partnerek, nie mogła mieć żadnych przyjaciółek. Była bardzo skoncentrowana i regularna, niepokonana. Już w wieku 15 lat plasowała się w czołowej dziesiątce rankingu. Jeden z dziennikarzy nazwał ją "Killer in curls". Seryjne wygrywanie imprez wielkoszlemowych rozpoczęła podczas Wimbledonu 1952. Jednak tuż przed nim doznała kontuzji ramienia, a jej lekarz i trenerka ogłosili, że nie weźmie udziału. Maureen to rozzłościło, zakończyła współpracę z Tennant i... wygrała ten szlem, pokonując w finale Louise Brough. W Forest Hills ograła Doris Hart. I zaczął się rok 1953. W Australii ograła Julie Sampson, z którą wygrała debla. We Francji deklasuje Hart 6:2 6:4. To samo ma miejsce w Anglii (8:6 7:5). W Stanach Zjednoczonych identyczny wynik jak w Paryżu. Po tym wyczynie robi sobie krótką przerwę od tych imprez, wraca na Roland Garros, gdzie triumfuje w 3. konkurencjach. Wygrywa też trzeci raz z rzędu Wimbledon, gdzie ogółem przegrała tylko dwa sety. Wszystko to przed osiągnięciem 20 lat.

Byłoby to niesamowita zawodniczka przez następne kilka lat, gdyby nie pewien tragiczny w skutkach wypadek. Bardzo znana była jej pasja do jeździectwa. Mieszkańcy jej rodzinnego miasta, San Diego za fantastyczne rezultaty ofiarowali jej konia o imieniu "Colonel Marryboy". Podczas jednej z porannych przejażdżek zerwał się on, nie dał się okiełznać i zrzucił Connolly wprost pod nadjeżdżający traktor. Prawa noga tenisistki została zmiażdżona i nigdy nie odzyskała pełnej sprawności. W wieku 20 lat zakończyła karierę, od teraz dawał tylko lekcje tenisowe. W 1955 wyszła za mąż za członka olimpijski ekipy jeździeckiej USA, Normana Brinkera. Urodziła dwoje dzieci. W 1969 w Dallas zmarła na raka. Miała tylko 35 lat.

Po Maureen w singlu pań Klasyczny Wielki Szlem zgarnęły też Margaret Court i Steffi Graf. U panów takiej sztuki dokonał jeszcze dwukrotnie Rod Laver. 3 pary deblowe bez zmiany składy też mogą poszczycić się takimi osiągnięciami: Ken McGregor i Frank Sedgman, Martina Navratilova i Pam Shriver oraz Margaret Court i Ken Fletcher (mikst). Nie trudno zauważyć, że obecnie coraz trudniej wygrać cztery lewy w tym samym roku. Nie licząc niepełnosprawnych, taka sztuka nie udała się nikomu w XXI wieku. Od 1983 przyszły nawet ułatwienia. Wystarczy wygrać turnieje w kolejności, a niekoniecznie w jednym roku. Z takiej okazji skorzystały chociażby Martina Navratilova i Serena Williams. W czasach, w których się teraz znajdujemy jest bardzo dużo rywalek, które grają na wysokim poziomie. Sama Chris Evert w jednym z wywiadów podkreślała, że ciężkie mecze zaczynały się dopiero od ćwierćfinałów, a teraz trzeba liczyć się z tym, że problemy nadejdą już w 2., 3. rundzie. I według mnie to jest podstawowa różnica w trudności zdobycia zaszczytnego miejsca w historii.

Często na przeszkodzie stoją też jakieś drobne kontuzje, spowodowane nadmiernym wysiłkiem, coraz większą liczbą turniejów, a co za tym idzie coraz większą liczbą meczów do rozegrania przez zawodników, którzy chcą liczyć się w walce o największe laury. Siłowe style gry, które prowadzą do wyniszczenia. Można gdybać, jacy tenisiści mogliby w obecnych czasach zdobyć Klasycznego Wielkiego Szlema. Najwięcej opowiedziałoby się za opcją: Serena Williams i Rafael Nadal. I rzeczywiście są to najpoważniejsi kandydaci. Jednak lata lecą, a kariera nie trwa wiecznie. Ciekawy jestem, co musi potrzebować gracz, aby sięgnąć tenisowego szczytu. Powinien mieć nienaganną technikę, agresywny, ale zarazem inteligentny styl gry, powinien "przewidywać" ruchy przeciwników. I co najważniejsze - musi wytrzymywać ciążącą na nim presję. Tylko czy to jest realne połączenie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz