sobota, 1 marca 2014

Poeta.

"Bądź mądry i pisz wiersze... Właśnie! Jeden z najlepszych, najskuteczniejszych tenisistów ostatnich lat tworzy w wolnych chwilach poezje i wydał już dwa zbiorki wierszy, z których jeden ukazał się również w tłumaczeniu na francuski. Najinteligentniejszy i najdelikatniejszy wśród asów kortów, lubi filmy Bergmana i woli słuchać "muzyki, która zapada w głowie, a nie wyłącznie atakuje uszy". Lecz na korcie, piłki jego nie są bynajmniej delikatne, przeciwnie: uderza je z całej siły, zwłaszcza agresywne top-spiny z końcowej linii, wyrzucające przeciwnika z kortu." - tak rozpoczyna się notka biograficzna argentyńskiego gracza Guillermo Vilasa w jednej z książek nieżyjącego już niestety dziennikarza sportowego, Zbigniewa Dutkowskiego.*

Nie zaskoczę chyba nikogo, że to dzięki ojcu młody Vilas zaczął odbijać piłkę. Początkowo, przez dobre dwa, trzy lata tylko i wyłącznie od muru domu. Wciągało go to coraz bardziej, chciał być jak jego idole, którymi byli australijscy gracze - Emerson, Laver i Rosewall. Jeszcze bliższy jego sercu był Meksykanin Rafael Osuna, triumfator US Open 1963, który sześć lat później zginął w katastrofie lotniczej. Pierwszego trenera Guillermo można porównać do osoby papy Richarda Williamsa. Był nim lokalny fryzjer Felipe Locicero, który tak jak Amerykanin grał łagodnie mówiąc przeciętnie, ale dużo i czytał i miał ogromną wiedzę teoretyczną, którą potrafił przekazać. Każdy z trenerów ma jakieś swoje niekonwencjonalne metody. Otóż Felipe na trzonku rakiety wycinał linie, poniżej których ręka podopiecznego nie mogła się ześlizgiwać.

Vilas nie mieszkał w takim miejscu, gdzie w pobliżu znajdowałyby się jakieś ośrodki tenisowe. Gdy przeniósł się do takowego, nie wyróżniał się talentem spośród innych. On jednak ćwiczył bardzo intensywnie, co później zaprocentowało. Jednak wcześniej, nie mając równorzędnych rywali, jako 12-latek trenował z 17-letnimi dziewczynami. Jak najszybciej chciał poczuć turniejową atmosferę. W wieku 15 lat jedzie na Orange Bowl. Był jednak to tylko wyjazd "zapoznawczy", nic wielkiego nie osiągnął. Szybko się tam zaaklimatyzował i rok później całą imprezę wygrał. Sezon 1969 to ćwierćfinał tego turnieju. W tym samym roku debiutuje w Pucharze Davisa i w swoim kraju na liście najlepszych seniorów zajmuje drugie miejsce. 

Argentyńczyk nie wciąga się całkowicie w rozgrywki, dużo czasu czyta i rozpoczyna studia prawnicze. Trenuje po 3 godziny dziennie i dwa sezony później startuje w pierwszych kwalifikacjach. Z każdym krokiem poprawia swoje pozycje rankingowe. W 1973, w stolicy "swojego" państwa wygrywa pierwsze zawody, pokonując Borga, a właściwie przez krecz Bjorna, która podczas jednej z wymian wpadł na krzesło sędziowskie. Vilas wygrywa coraz częściej. Jest tytanem pracy, nieludzko trenuje. Wygrywa nawet Australian Open, który wtedy był rozgrywany na trawie. Nie udaje mu się spełnić jednak największego marzenia - triumfu na Wimbledonie. Mimo że te dwa wielkie szlemy były rozgrywane wówczas na tych samych nawierzchniach, to londyńska obsada była znacznie silniejsza niż ta w Melbourne. I może to było przyczyną wcześniejszych porażek Vilasa. Nazwany został nawet "argentyńskim Poulidorem".**

Niestety często można było zauważyć, że zawodziła go psychika, w końcówkach pojedynków nie mógł utrzymać nerwów, przez co przegrywał już niemal wygrane spotkania (np. w 1975 w półfinale Forest Hills z Orantesem, kiedy prowadził 6:4 6:1 2:6 5:0 40-15, aby dwa ostatnie sety przegrać 5:7 4:6). Dwa lata po tym wydarzeniu nawiązał współpracę z Ionem Tiriacem. Rumun każe mu jeszcze intensywniej pracować, ale pomaga mu też psychicznie. Natychmiast widać efekty, Vilas w finale French Open rozniósł Briana Gottfrieda, oddając mu trzy gemy. Kilka miesięcy później wygrał też US Open. W 1980 mimo operacji wyrostka robaczkowego i przerwie, zakwalifikował się do kończącego sezon Masters. Wisiała nad nim też groźba dyskwalifikacji za branie niedozwolonych pieniędzy (tzw. startowych).

W całej karierze Vilas wygrał 62 turnieje. Największe spustoszenie siał w 1977, kiedy wygrał 16 imprez. Zapisał się też w historii, jako jedyny wygrywając 5 zawodów na pięciu różnych kontynentach. Argentyńczyk zalicza się też do takich, który, ciężko rozstać się z tenisem. Wydawać się mogło, że rakietę na kołku zwiesił ostatecznie w 1989, ale trzy lata później wrócił na trochę, oczywiście bez żadnych sukcesów. W 1991 został włączony do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław. W 2005 magazyn "Tennis" umieścił go na 24. miejscu wśród 40 najlepszych tenisistów Ery Open.
Argentyński tenis już od dłuższego czasu obfituje w dobrych tenisistów. Po epoce Vilasa na świat przychodzili i godnie reprezentowali swój kraj m.in. Jose Acasuso, Agustin Calleri, Guillermo Coria, Gaston Gaudio, czy Mariano Puerta. Obecnie w czołowej setce mamy pięciu obywateli tego państwa. Najwięcej do powiedzenia oczywiście ma Juan Martin del Potro. Reszta jest takim "dodatkiem", którzy raz wygrywają, a raz przegrywają. Nic szczególnego. Ważne jest jednak, że znajduje się tam bardzo dużo zawodników, z których chociaż część może zastąpić obecnie gwiazdy.

*Zbigniew Dutkowski "150 rakiet. Najlepsi tenisiści świata". Warszawa, 1984
**Raymond Poulidor - francuski kolarz, symbol "wiecznie drugiego" sportowca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz