czwartek, 25 lipca 2013

"Inny" nie znaczy gorszy.

Jeszcze kilkanaście lat temu za ujawnienie światu, że jest się osobą homoseksualną przez sportowca można było zostać oczernionym, porzuconym przez sponsorów, czy mieć nawet zakaz brania udziału w poszczególnych zawodach. Jednak jak wiemy, cywilizacja robi postępy, coraz łatwiej jest się przyznać, że jest się osobą "inną". Chociaż to stwierdzenie nie jest tak adekwatne do tej sytuacji, bo ci ludzie po każdym innym względem są tacy jak reszta. Dzięki tym kolejnym krokom naprzód podczas Igrzysk Olimpijskich w Londynie ujawniło się aż 23. sportowców homo lub biseksualnych. Daje to liczbę większą niż na dwóch poprzednich takich zawodach razem wziętych. Wśród nich była też tenisistka. Ale zacznijmy od początków.

Największy szum w tej kwestii zrobiła zdobywczyni 39 turniejów wielkoszlemowych Amerykanka Billie Jean King. Można powiedzieć, że to ona była pionierką, przez co bardzo na tym ucierpiała, ponosząc ogromne straty, a największe firmy zerwały z nią kontrakty. Coming out przypadł na rok 1981. A kilka lat wcześniej nic na to nie wskazywało, ponieważ była w związku z mężczyzną, była w ciąży, którą niestety usunęła. Obecnie żyje i mieszka z, co ciekawe, tenisistką - Ilaną Kloss - reprezentantką Południowej Afryki i USA. Los za to wyznanie też się później do niej uśmiechnął, bo za pracę na rzecz kobiet, lesbijek, gejów, bi i trans dostała nagrodę od prezydenta Baracka Obamy. Tenisowi też coś przekazała, a mianowicie dzięki niej nastąpiło wyrównanie płac dla kobiet i mężczyzn.
W tym samym roku co King ujawniła się też kolejna fenomenalna zawodniczka - Martina Navratilova. Szkoda tylko, że odbyło to się za sprawą niekompetentnego dziennikarze, któremu w sekrecie Amerykanka przekazała tę, potem szokującą informację. Potem było tylko lepiej, a jej partnerkami były ostatnia miss ZSRR Julia Lemigowa, pisarki Judy Nelson i Rita Mae Brown, czy srebrna medalistka z IO w Montrealu, koszykarka Nancy Liebermann. Martina również jest bardzo aktywną działaczką na rzecz ludzi LGBT.

Jednym z najważniejszych momentów w karierze Francuzki Amelie Mauresmo był finał Australian Open 1999 z Lindsay Davenport. Mimo że przegrany, to wtedy, podczas konferencji, ujawniła światu swój największy sekret - związek z Sylvie Bourdon, do której pobiegła tuż po pojedynku. Jednak trzy lata później Amelie "zmieniła" ją na Pascale Arribe. Te spotkania trwały jeszcze krócej, bo niecały rok, a partnerki odeszły od siebie po śmierci ojca Mauresmo. Po tych zmianach wygrała w 2006 roku Australian Open i Wimbledon, w całej karierze wygrała 25 turniejów. Nie tak dawno można było przeczytać o kolejnej partnerce Francuzki - dyrektorce programowej rodzimego Eurosportu Geraldine Fillol.

To Lisa Raymond była tą zadeklarowaną lesbijką podczas ostatnich igrzysk. Jeszcze większej pikanterii dodaje fakt, że przez kilka lat tworzyła parę z Rennae Stubbs, zarówno na korcie, jak i poza nim. Razem wygrały 33 turnieje, w tym trzy wielkoszlemowe. Gdy Australijce i Amerykance źle było w życiu prywatnym, rozwiązały też debel tenisowy.
Nie należy zapominać o krótkich epizodach Conchity Martinez z Gigi Fernandez, biseksualnej Alice Marble, Brazylijce Marii Bueno, która potem wyszła... za maż, czy plotkach jakoby (o zgrozo!) flirtowały ze sobą Jana Novotna (gracz) i Hana Mandlikova (trener).

Bardzo mało za to wiemy o tenisistach odmiennej orientacji. Tak naprawdę jedynym zawodnikiem, który miał swój coming out był William Tilden. Odbiło się to bardzo głośnym echem, bo kilka lat po tym oświadczeniu musiał on odsiedzieć karę kilku miesięcy więzenia, ponieważ był podejrzewany o pedofilię. Z tego powodu miał zakaz występowania na niektórych turniejach i nie mógł prowadzić zajęć dla młodych adeptów.
Jakiś czas temu dziennikarze śledzili w tej sprawie Richarda Gasqueta, co mnie zdziwiło. Jednak jeszcze bardziej zaskoczyło mnie wierzenie ludzi w stereotypy i sądzene, że jeśli mężczyzna mocno dba o siebie to od razu jest homoseksualistą. I tu od razu przyszedł mi do głowy Feliciano Lopez. Jednak wszyscy, którzy szukali sensacji muszą być zawiedzeni, ponieważ ten oto tenisista ma dziewczynę, rodaczkę - Marię Sanchez Lorenzo, której największym osiągnięciem było dojście do 4. rundy podczas Australian Open 1999.

Patrząc na podane przeze mnie przykłady kobiet można śmiało stwierdzić, że wyznanie swojej prawdziwej orientacji nie przyniosło na dłuższą metę żadnych konflików, przykrości, a wręcz przeciwnie - chwałę i nagrody. I tu nasuwa się pytanie. Czy są jeszcze zawodnicy, którzy boją się powiedzieć prawdę? Szczególnie kieruję tutaj uwagę na mężczyzn i uważam, że przydałby się taki odpowiednik Billie Jean King, który zniósłby tę barykadę i utwierdziły nas w przekonaniu, że "inny" nie znaczy gorszy.

2 komentarze:

  1. To bardzo dobrze, że poruszasz takie tematy na blogu.
    Dają one wiele do myślenia i dzięki nim, można spojrzeć z innej perspektywy na świat sportu.
    Jestem przekonany, że są jeszcze tacy zawodnicy, którzy boją się wyznać, że są "inni". Zwłaszcza mężczyźni, jak sam zwróciłeś na to uwagę.
    Chciałbym, aby się to w niedalekiej przyszłości zmieniło.
    A teraz pytanie ode mnie.
    Kto jest Twoim faworytem w tegorocznej edycji Baku Cup?
    Pozdrawiam,
    Artur

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio z moim typami jest nie najlepiej, ale patrząc na pary półfinałowe, to wydaje mi się, że największe szanse może mieć Shahar Peer (mimo, że nie tak dawno nie widziałem w tenisie izraelskim żadnych szans na odbudowę). Alexandry Cadantu też nie należy skreślać, ale dzisiejszy jej pojedynek ćwierćfinałowy był bardzo trudny i długi. Chociaż, kto wie, w tym roku Rumunka i Izraelka rozegrały dwa mecze wygrane przez młodszą z nich.

      Oglądając ten turniej tak się też zastanawiam, po co on w ogóle jest zorganizowany. Publiczność prawie zerowa, tenisistki też niechętnie wybierają Baku. A szefowa WTA, Stacey Allaster nic z tego nie robi i woli "usuwać" od przyszłego roku turnieje rangi Premier, coraz częściej na rzecz zawodów w Azji. Ale to temat rzeka...

      Usuń