wtorek, 5 listopada 2013

Turniej pocieszenia.

W tym sezonie po raz piąty została rozegrana impreza pod jakże zachęcającą nazwą "WTA Tournament of Champions", która oficjalnie kończy damski sezon. Biorą w niej udział zawodniczki, które zajmują czołowe miejsce w specjalnym rankingu tworzonym na podstawie występów w turniejach rangi International, czyli tych z najniższą pulą nagród. Ponadto nie mogą brać w nim udziału panie z pierwszej dziesiątki rankingu (co teraz i tak byłoby niemożliwe, ponieważ te tenisistki mogą grać w jednym turnieju International na pół roku). Czyli krótko mówiąc każda grupa ma swoje mistrzostwa.

Moim zdaniem jest te dwie imprezy kompletnie się różnią. Pierwsze co rzuca się w oczy, to pula nagród, która wynosi 750 tys. dolarów, czyli tyle, co w większości zawodów Premier, co w porównaniu do 6 milionów w Stambule robi gigantyczną różnicę. Jak wiadomo, rywalizują tu same singlistki.
Pierwsze edycja odbyła się w 2009 roku, na indonezyjskiej wyspie Bali, a dokładnie w położonym na południowym-wschodzie, pięknym, pięciogwiazdkowym kurorcie Nusa Dua. Można powiedzieć, że zawodniczki odwiedziły raj na ziemi, bo oprócz gry mogły robić wszystko, czego dusza zapragnie - kąpiele słoneczne, zabiegi spa, poza tym rozgrywały turnieje tenisa na plaży, a nawet własnoręcznie formowały naczynia z gliny. W tych jakże komfortowych warunkach pierwszą imprezę wygrała Francuzka Aravane Rezai, po kreczu jej koleżanki z reprezentacji Marion Bartoli. Premierowa edycja była też dość specyficzna, ponieważ brało w niej udział 12 tenisistek, które zostały rozlosowane do czterech grup, z których zwyciężczynie awansowały do półfinałów.

Przez dwa kolejne lata panowały nieco inne zasady. Liczba zawodniczek została zmniejszona do ośmiu i rywalizowały one od razu w fazie pucharowej. Przewijały się przez nie świetne nazwiska, jak Li Na, Sabine Lisicki, czy Roberta Vinci. Jednak główną rolę odgrywała Serbka Ana Ivanovic, która wygrała oba turnieje, pokonując (chronologicznie) Alisę Kleybanovą i Anabel Mediną Garrigues.
Cała impreza rozgrywana była w hali, która mogła pomieścić 8 tys. osób. Patrząc na ujęcia, można stwierdzić, że atmosfera, panująca tam była naprawdę dobra. Trybuny nie świeciły pustkami, co jak na tej kraj może dziwić. Nie widać było na twarzach tenisistek zaciekłości, po prostu wyglądało to czasami, jakby była to impreza chociażby charytatywna. A na dodatek nietypowy wygląda kortu, bez korytarzy deblowych, sprawił, że poczułem się jak podczas męskiego turnieju legend (ATP Champions Tour) w Sztokholmie. Szkoda tylko, że poziom nie ten.

Sielanka skończyła się wraz z końcem sezonu 2011. Od następnego roku na 3 kolejne lata turniej przeniósł się do Sofii, do Armeets Arena, gdzie może zasiadać 13,5 tys. widzów. Szkoda tylko, że zawsze publiczność nie dopisuje, co daje wręcz przytłaczający efekt. Czasami nawet jest wrażenie, że gra się w zupełnie pustej hali. Nie pomogła nawet nadzieja bułgarskiego tenisa - Tsvetana Pironkova. Organizatorzy tego turnieju jak najbardziej upodobnili się do głównego turnieju mistrzyń, co według mnie nie było dobrym rozwiązaniem. Jak na kopię przystało, wprowadzono podział na dwie czteroosobowe grupy, które zostały nazwane Serdika i Sredets i symbolizują one.. dwa najważniejsze rejony (lub jak kto woli dzielnice) w stoli Bułarii. Nie powala też na kolana próba kontaktu ze światem, czyli strona internetowa. Na przykład w tym roku, do ostatniego dnia nie mogłem się dowiedzieć, kiedy odbędzie się losowanie, a wśród zgłoszonych były tylko trzy zawodniczki. Dyrektorem tego turnieju jest Stefan Tzvetkov, przedsiębiorca, więc kto bogatemu zabroni. Co jeszcze ciekawe, Bułgar był tenisistą, jednak bardzo słabym, najwyżej w rankingu był na 885. pozycji.

Pierwszą edycję w Sofii wygrała Nadia Petrova, która pokonała Caroline Wozniacki. Rosjanka obecnie jest w fatalnej formie i nie pokazuje nic, co mogłoby chociaż trochę przypomnieć jej poprzednie lata. Tę edycję na swoje konto zapisała Rumunka Simona Halep, która jest w świetnej formie i ona została pierwszą tenisistką, która odniosła triumf będąc rozstawioną z numerem 1 i w finale ograła Samanthę Stosur, tak jak w decydującym meczu w Moskwie. Ponadto zwycięstwo pozwoliło jej w rankingu na koniec sezonu uplasować się na 11. pozycji, co jest jej niebywałym sukcesem.

Mimo kilku słów pochwały, dla "pierwszego wcielenia" imprezy na wyspie Bali, można znaleźć mnóstwo minusów, które odsłaniają prawdziwe oblicze zawodów. Prawie co roku widać, że organizatorzy mają problem ze skompletowaniem ósemki z prawdziwego zdarzenia. Nie pomagają nawet specjalne premie, bonusy za wygrane turnieje, a wiemy, że największe zróżnicowanie tenisistek dochodzących do głosu mamy właśnie na poziomie imprez rangi International. Dyrektorzy muszą dawać specjalnie dzikie karty, abyśmy nie oglądali na kortach pań z drugiej setki rankingu. Szczególnie, jak w tym czasie rozgrywany jest finał Fed Cup. (Na szczęście, już takiej kolizji nie doświadczymy). Jest to jednak błędne koło, bo następnie w trakcie trwania imprezy mamy plagę kontuzji i poddawanych meczów.
A i forma graczy też nie powala. Widać, że tenisistki pragną wakacji, a kibice mają dość oglądania pojedynków, gdzie co druga piłka ląduje za linią boczną i co chwila mamy przerwy medyczne lub poowijane jak mumie panie. Pytanie tylko, jak temu zapobiec, czy lepsza będzie zmiana terminu, czy schematu rozgrywania. Niektórzy mogą zastanawiać się, po co w ogóle ten turniej jest w kalendarzu. Sam próbuje sobie na to odpowiedzieć, ale sensownego rozumowania nie widzę. Czyżby znów chodziło o pieniądze i wypominaną już wiele razy pazerność Stacey Allaster? Jedno jest pewne, za rok ta impreza wynosi się z Bułgarii. I w tym momencie jedno pytanie nasuwa się samo: "Jak wcześnie będziemy musieli wstać, żeby obejrzeć tenisistki męczące się gdzieś tam het, za górami, za lasami?" Trzeba się nad tym wszystkim porządnie zastanowić.

Facebook - Felietony tenisowe

1 komentarz:

  1. Warto zastanowić się nad tym, czy tytuł jest aby na pewno trafny do treści.
    Czy można ten turniej z pełną świadomością nazywać turniejem pocieszenia?
    Mam wątpliwości.
    Kamil

    OdpowiedzUsuń