środa, 20 listopada 2013

Wasza wysokość.

Od kilku lat w światowej czołówce coraz częściej dochodzą do głosu tenisiści, którzy na kortach dominują swoim wzrostem. Zmiana ta trwa już dłuższy okres, co potwierdzają niektóre wyliczenia. Dokładnie 10 lat temu średnia wysokość graczy z czołowej dziesiątki wynosiła 183,2 cm, a nad innymi wywyższał się Marh Phillipoussis (196 cm), pięć lat później nastąpił ogromny skok - do średniej 186,8 cm. Obecnie ten rekord został wyśrubowany do 187,3 cm, a w najlepszej trzydziestce średnia wynosi 188,1 cm. Do tego jeszcze dużo zawodników "gigantów", czyli tych ponad dwumetrowych. Zaliczają się do nich m.in. John Isner (208 cm), Kevin Anderson i Jerzy Janowicz (203 cm) oraz rekordzista - Chorwat Ivo Karlovic - 211 cm. Obecnie w czołowej 30. tylko trzech graczy "imponuje" wzrostem poniżej 180 cm, a wśród nich jest 3. na liście, Hiszpan David Ferrer.

Jednym z pierwszych, których w tamtych latach imponował wzrostem był Boris Becker. Jego 1,90 m dało mu kilka spektakularnych triumfów, ale też tych mniej udanych występów. Oprócz niego na arenie pojawiali się np. Goran Ivanisevic, Richard Krajicek, czy Greg Rusedski. Żaden z nich nie przekroczył tej "magicznej" granicy dwóch metrów. Jednakże wszyscy zadziwiali niespodziewanymi triumfami, nawet w imprezach Wielkiego Szlema. Ich gra opierała się przede wszystkim na atomowym serwisie i częstych wyprawach do siatki. Minusem była bardzo słaba zwinność i mała  umiejętność rozgrywania dobrych wymian z głębi kortu. Jak można teraz zauważyć, niektóre z tych elementów zostały we krwi po dziś dzień.

Obecnie po tych dryblasach widać, że nie czerpią oni większej przyjemności z grania stojąc w okolicach pola serwisowego. Ich domeną są najczęściej ostre wymiany z końcowej linii. Chociaż i takie mogą sprawiać problem, gdy potrwają kilkanaście odbić. Co ciekawe, tacy gracze dodają swoje trzy grosze nawet na wolnej nawierzchnie, co było nie do pomyślenia jeszcze kilkanaście lat temu (chyba, że nazywało się Gustavo Kuerten). Pora jednak przejść do analizy wyników poszczególnych graczy i zobaczyć, jak oni się spisują.
W 2009 roku mający świetny sezon Argentyńczyk Juan Martin del Potro rozkochał w sobie nowojorskich kibiców. Wygrał on wówczas US Open, w finale pokonując Rogera Federera, a w półfinale Rafaela Nadala, oddając mu zaledwie sześć gemów. W ostatnich turniejach ten zawodnik pokazywał się z równie świetnej formy, w szczególności podczas ATP World Tour Finals. Aż strach się bać, co będzie w następnym sezonie.
Rok po osiągnięciu Argentyńczyka swoją życiową formę prezentował Tomas Berdych. Czech dotarł do finału wimbledońskiego po drodze ogrywając m.in. Federera i Novaka Djokovica. Niestety, w decydującym pojedynku przegrał on zarówno z rywalem (R. Nadalem), ale też ze swoją psychiką. Dwa sezony później dotarł do półfinału US Open, gdzie ograł go Murray (ale też potworny wiatr, który wywalał krzesełka).
Objawieniem kilku ostatnich lat jest też (obecnie najlepszy w swoim kraju) John Isner. Mimo że Amerykanin nie odnosił jakichś spektakularnych triumfów turniejowych, to dał o sobie znać w kilku meczach z najlepszymi rywalami. Pierwszy raz było to przed dwoma laty, podczas Roland Garros, kiedy w 1r. doprowadził do pięciosetowego boju z samym Rafaelem Nadelem. W kolejnym sezonie podczas turnieju w Indian Wells rozegrał kolejny dramatyczny, wygrany pojedynek, tym razem z Novakiem Djokovicem.
Powody do zadowolenia mamy też my. Mowa tu oczywiście o Jerzym Janowiczu, dla którego swego rodzaju odskocznią do czołówki była ubiegłoroczna impreza w hali Bercy. Pamiętamy jego drogę do finału, gdzie ogrywał Cilica, Tipsarevica, czy Murraya.

Jak już trochę wcześniej wspominałem, największym atutem zawodników o takim wzroście jest oczywiście serwis. A to jest jeden z najważniejszych elementów tenisa, bo bez dobrego podania ciężko jest zawojować męskie rozgrywki. I może po części to jest rozwiązanie zagadki odnośnie tak dobrych występów tych wysokich graczy. To oni królują w szybkości serwisów, jak i ilości asów. Ale dlaczego tak się w ogóle dzieje? Odpowiedź jest prosta. Aby zagrać szybkie podanie i takie, które ma się zmieścić w korcie potrzebne jest trafienie w piłkę, gdy jest ona na jak największym pułapie. A to siłą rzeczy faworyzuje graczy pokroju Isner, czy del Potro. Wspomniany Amerykanin jest też rekordzistą w ilości asów - 113 (podczas tego niesamowitego meczu z N. Mahut w Wimbledonie). Na kolana powala też szybkość. Obecnym rekordzistą jest Samuel Groth, który podczas challengera w Busan, w meczu z Uladzimirem Ignatikiem posłał piłkę z niewyobrażalną prędkością 263 km/h. Drugi jest Albano Olivetti (258 km/h), a trzeci Ivo Karlovic (251 km/h). Co ciekawe, taką samą prędkość jak Chorwat uzyskał też Janowicz, podczas ubiegłorocznego challengera w Szczecinie, ale władze ATP nie uznały tego rekordu, ponieważ na korcie nie było wystarczająco dużo radarów mogących zmierzyć prędkość. Dla podkreślenia, jak ważny jest w tej sytuacji wzrost, należy dodać, że średnio w czołowej dziesiątce tego "rankingu" wynosi on 195 cm.

Mimo tych ogólnych pochwał, moje subiektywne odczucia nie są już aż tak pozytywne. Czasami bardzo ciężko ogląda mi się mecze z takimi tenisistami. Według mnie ciężko, poza serwisem, zauważyć jest zagrania bardzo dobre technicznie, a jedyne, co można dostrzec w ich grze to szukanie końcowych linii, które w większość kończy się wyrzuceniem piłki na aut. Kompletnie mnie odrzuca też sposób poruszania się na korcie, zwinności, co czasami wygląda, jakbyśmy wyrzucili krowę na lód. A i kondycji też nie należy im pozazdrościć. Zupełnym odmieńcem jest jednak Gael Monfils. Francuz, który ma 193 cm wzrostu na placu gry nie daje tego po sobie poznać. Dokonuje on tam rzeczy niemożliwych, poruszą się z niezwykłą szybkością i lekkością. Szkoda tylko, że jego kolana tego nie wytrzymują. I właśnie kontuzje, czy częste, chroniczne bóle różnych części ciała powodują, że wysocy tenisiści kończą swoje przygody z tenisem wcześniej niż inni.
Jedno jest pewne, jeśli gdzieś na horyzoncie pojawią się gracze tak wysocy, z takimi umiejętnościami jak Francuz, czy chociażby inni niżsi zawodnicy i ryzyko kontuzji będzie u nich niewielkie, to mogą być  to tenisiści nie do zatrzymania i nie do pokonania. Ale czy na pewno tak się stanie? O tym się jeszcze przekonamy.

Facebook - Felietony Tenisowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz