piątek, 24 stycznia 2014

Rewia mody.

Postęp, zmiany cywilizacyjne są wszechobecne i niezaprzeczalne. Również w tenisie. Zmieniał się kształt kortów, rakiet. Jednak chyba największą ewolucję przeszedł tenisowy strój. W dzisiejszych czasach mało kto wie, jak wyglądało to kiedyś, a szkoda. W XIX wieku wygląd podczas gry przypominał dzisiejsze bale. Panie miały na sobie długie spódnice, gorsety, kapelusze. Panowie ubierali długie, flanelowe spodnie, sweterki z dekoltem w serek. Oczywiście dominował kolor biały, przez co tenis został nazwany "białym sportem". Pierwsze przełomowe momenty w tej dziedzinie nastąpiły już na początku XX wieku. Sprawczynią ich była Amerykanka May Sutton, która podczas Wimbledonu wystąpiła w krótszej spódnicy i koszuli ojca z podwiniętymi rękawami. Jeszcze dalej zaszła Suzanne Lenglen, która nałożyła sukienkę odsłaniającą łydki. Cóż to był wtedy za skandal!

U panów pewnego rodzaju prekursorem był też reprezentant zza oceanu, Bunny Austin, który w Londynie założył krótkie spodenki. Występy w koszulkach polo zapoczątkował Rene Lacoste. Przyniosło to później niesamowite efekty. Po tym wydarzeniu założył on z przyjacielem Andre Gillerem firmę odzieżową nazwaną jego nazwiskiem, która po dziś dzień prężnie się rozwija. Wróćmy jednak do płci damskiej. Tutaj za kolejne oburzenie możemy "winić" dwie osoby - Gertrude Moran, która w 1949 założyła strój zaprojektowany przez Teda Tinlinga. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że podczas gry spod jej krótkiej spódniczki widoczna była koronkowa bielizna. Ten sam mężczyzna kilkadziesiąt lat później przygotował Rosie Casals ubiór zbyt kolorowy, który ta zawodniczka musiała w trakcie meczu zmieniać. Jednak od tej pory kibice musieli zacząć przyzwyczajać się do coraz odważniejszego prezentowania się tenisistów na korcie, włączając w to zmiany koloru.

Biel pozostaje obecna już tylko na Wimbledonie. W świątyni tenisa reguły te są bardzo restrykcyjnie przestrzeganie. Może to potwierdzić nawet Roger Federer, który musiał zmienić buty ze względu na inny... kolor podeszwy. Bardzo "pstrokato" na światowych arenach było już w latach 80. i 90. Królował wtedy hipisowski styl. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia z tamtego okresu. Liczne wzory, feeria barw. Najbardziej rzucającą się wtedy osobą był Andre Agassi. Do historii przejdą jego włosy, dżinsowe spodenki i jaskrawe "kolarzówki". Wśród pań poza strojem równie ważną rolę odgrywała fryzura, czy biżuteria. Gracze pozwalali sobie na coraz więcej. Popularne były koszulki bez rękawów, a nawet odsłonięte plecy, czy coraz większy dekolt. Wtedy też już bardzo przywiązywano wagę do metki. Wszystko zamieniło się w modowy biznes.

To wtedy bardzo znanymi na świecie stały się takie firmy, jak Adidas, czy Nike, które podpisywały kontrakty z tenisistami. Przynosiło to korzyści dla obu stron, a gracze zarabiali na tym niekiedy fortuny. Największą rolę odgrywała wówczas prostota. Wyznawano też zasadę "im mniej, tym lepiej". Coraz bardziej opięte były koszulki, coraz krótszy dół. Już nikogo nie dziwi widok bielizny, niestety jest to codzienność. Więcej gwiazd projektuje też stroje samemu. Tutaj królują siostry Williams. Starsza z nich, Venus, założyła nawet własną markę. Ich stroje są łagodnie mówiąc nietypowe, zwłaszcza te z początków kariery. Wszechobecne były koraliki wplatane we włosy, które często rozsypywały się Bóg wie gdzie. Potem doszły do tego obcisłe, lateksowe bluzki, buty za kolana, dżinsowe wstawki. Był nawet epizod z kombinezonem kota, inspiracja Moulin Rouge. Rosjanka Maria Sharapova też lubi się wyróżniać z tłumu. Zwłaszcza wtedy, gdy jej sukienkę zdobi ponad 600 kryształków Svarovskiego (US Open 2007).
Bezprecedensową osobą w świecie "mody" tenisowej (jakkolwiek rozumiemy to słowo) jest (tak, tak, Amerykanka) Bethanie Mattek-Sands. Chciałoby się pomilczeć nad jej wariacjami na temat stroju, aczkolwiek jest co tu opisywać, bez dwóch zdań robi się aż za ciekawie. Dostrzec można złote "coś", panterkę, kurtkę i sukienkę z naszytymi piłkami tenisowymi, getry piłkarskie, buty koszykarskie, plastry pod oczami, czy... kowbojski kapelusz. Jest co podziwiać.

Często oglądając spotkania tenisowe zadajemy sobie pytanie, po co prezentowane są nam te wszystkie dziwne elementy ubrań. Nie trudno dostrzec, że korty coraz częściej stają się pewnego rodzaju wybiegiem, możliwością pokazania się projektantom. Obecnie ważna jest nie tylko gra, ale też to, w czym się gra. Bez przerwy śledzone są trendy, które później przenosimy na areny (niekiedy efekt jest po prostu tragiczny). Najlepsi tenisiści przed najważniejszymi imprezami wypuszczają ze "swoimi" firmami sportowymi specjalne kolekcje, w których występują tylko podczas danych zawodów. Właśnie podczas Wielkich Szlemów zjawisko to jest bardzo nasilone. Już niczym nowym ani zaskakującym nie jest to, że szanujące się strony poświęcone tej dyscyplinie sportu robią zestawienia, wybierając najlepiej i najgorzej ubranych zawodników. Poddawani oni są surowej ocenie, jakby opinie wydawali najwięksi krytycy mody z naczelną amerykańskiego Vogue'a, Anną Vintour na czele. 

Mam nadzieję, że nie doświadczymy takiego momentu, kiedy to, co oni mają na sobie będzie rzeczą nadrzędną, a niżej w hierarchii będzie technika i sposób gry tenisistów, ich wyniki. Osobiście nie mam nic przeciwko prezentowaniu swojego stylu bycia na korcie. Jednak powinno to być robione z umiarem, bez często niepotrzebnej chęci zaszokowania światem. Wina stoi też po stronie dziennikarzy, którzy według mnie przykładają zbyt duży nacisk na poruszanie tych tematów na forum publicznym, ulegając pewnego rodzaju pokusie (szczególnie, gdy w turnieju nie dzieje się nic ciekawego). Czasami tęsknie za schludnym, niczym nie wyróżniającym się strojem, co powoduje, że mogę bardziej skupić się na samym meczu. Aż chciałoby się powiedzieć: Wimbledonie, nadchodź!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz