środa, 29 stycznia 2014

Pierwsza diva tenisa.

Już od kilkudziesięciu lat WTA przyznaje na koniec sezonu nagrody dla wybitnie wyróżniających się tenisistek cyklu. Kategorie są różne, począwszy od zawodniczki roku, na nagrodzie za pomoc humanitarną kończąc. Nawet my mamy powody do zadowolenia, trzy razy z rzędu ulubioną tenisistką w głosowaniu kibiców została Agnieszka Radwańska. Bardzo rzadko zdarza się taka sytuacja, że jedna tenisistka dostaje kilka wyróżnień w ciągu jednego roku. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby podobne nagrody przyznawano na początku XX wieku, kiedy tenis już stał się sportem popularnym, rozgrywano Wielkie Szlemy. Wśród pań rządziła wtedy jedna zawodniczka, która w trakcie swojej kariery zgarnęła prawie wszystko, przez rodzimą prasę została nazwana właśnie pierwszą divą tenisa. Mowa tu o "boskiej Zuzannie", czyli Suzanne Lenglen.

Samo jej pojawienie się na korcie przed meczem było owiane nutką tajemniczości, poruszała się dostojnie, zawsze ubrana w futro. Widzowie często nawet wstawali z miejsc, aby ją powitać, tak była dla nich ważna. Do historii zapisał się jej lekko ekstrawagancki styl ubioru, pod wspomnianym futrem nosiła sukienkę sięgającą do połowy łydki z odkrytymi ramionami, długie pończochy. Suzanne zawdzięcza grę w tenisa swojemu ojcu, Charlesowi, który oprócz tego, że był zamożnym kupcem, pasjonował się sportem. Chciał, aby jego córka została najlepszą tenisistką świata, co było jego celem numer jeden na najbliższe lata. Jego trenerskie metody mogą podchwycić dzisiejsi szkoleniowcy. Otóż kładł on chusteczkę w różnych miejscach kortu i kazał małej Lenglen w nią trafiać. Na zawsze został on jej jedynym nauczycielem, przychodzili na mecze, aby Suzanne mogła zobaczyć mistrzów tenisa i móc się na nich wzorować.

Lenglen była jednak indywidualnością, nie chciała nikogo kopiować. Jedyną rzeczą, którą podchwyciła do swojego repertuaru był forhend Anthony'ego Wildinga. Ojciec-trener jednak wspierał ją też w trakcie pojedynków. Zapamiętane zostały momenty, kiedy podawał jej... koniak wymieszany z wodą i cukrem. Francuzka podobno przychodziła później też z małą piersiówką, z której od czasu do czasu popijała.
Pierwszy wielki sukces odnotowała już mając 15 lat, wygrała wtedy World Hard Court Championships w Saint-Cloud (niech was nazwa nie zmyli, grano na ziemi). W tym samym roku awansowała do finału French Open. Rozwój jej kariery został wstrzymany przez wybuch I Wojny Światowej. Przerwa ta nie wyrządziła dla niej żadnej szkody. W pierwszym turnieju Wielkiego Szlema po tej wymuszonej pauzie, Wimbledonie, rozegrała jeden z najlepszych finałów, nie boję się powiedzieć, po dziś dzień. Lenglen pokonała w finale reprezentantkę gospodarzy, Doroteę Chambers 10:8 4:6 9:7 broniąc dwóch piłek meczowych (jedna piłka uderzona przez Lenglen szczęśliwie przetoczyła się po taśmie, druga, zagrana przez Chambers została zatrzymana przez... taśmę!). Mecz oglądała rodzina królewska.

Lenglen jako jedna z pierwszych prezentowała "męski" styl gry. Grała wyłącznie z głębi kortu, za to bardzo regularnie, rzadko się myląc. Jej domeną był silny, szybki serwis i forhend. Na korcie nigdy nie mogła ustać w miejscu - cały czas poruszała się, skakała. Inny słynny rodak, Rene Lacoste stwierdził, że "była władczynią tenisowych placów". Stała się wzorem do naśladowania dla młodych dziewczyn, była oblegana przez fotografów, czy zwykłych ludzi proszących o autograf, jej przyjazd szczególnie na Wimbledon zawsze był opisywany w gazetach, na ówczesnych billboardach, tłumy czekały przed jej hotelami, blokowały przejazd jej limuzyny. Jeszcze bardziej polubiono ją, gdy sama wnioskowała o zmianę systemu rozgrywek z tzw. "challenge round", gdzie obrońca tytułu grał tylko w jednym meczu o mistrzostwo, na ten obecny dzisiaj. Pomysł ten poddano głosowaniu, został przegłosowany za drugim razem, w 1922 roku.

Mówiąc o dramatycznych pojedynkach w historii tenisa z całą pewnością nie należy zapomnieć o tym, rozegranym podczas turnieju Carlton w Cannes, gdzie 17.02.1926 spotkały się właśnie Lenglen z Helen Wills. Suzanne od początku była zdenerwowana, nie prezentowała pełni swoich możliwości. Przy stanie 6:3 6:5 40-15 dla Francuzki, Wills zagrywa kros forhendowy, piłka upada blisko linii, sędzia główny wygłosił aut i zakończył mecz, ale liniowy protestował mówiąc, że piłka była dobra. Panie musiały kontynuować mecz i tę grę nerwów zakończyła na swoją korzyść Lenglen (8:6). Ten sezon był też ostatnim, gdzie tak dominowała Suzanne. Do tej pory wygrała 81 turniejów singlowych, w tym 12 Wielkich Szlemów); 73. triumfy deblowe (tyle samo Wielkich Szlemów, co w singlu). W 1920 zdobyła też trzy medale podczas Igrzysk Olimpijskich w Antwerpii - złoto w grze pojedynczej i mikście, brąz w grze podwójnej. Można wyczytać, że Francuzka nie przegrywała dwanaście lat. Co więcej, niektóre źródła mówią, że w latach 1920-1926 nie straciła nawet seta!

Stan fizyczny Lenglen pogarszał się. Nie była już tak mocna jak w okresie wspomnianej dominacji. Do tego wszystkiego doszła jeszcze sytuacja z Wimbledonu '26, kiedy spóźniła się na mecz, gdzie na trybunach siedziała królowa (zawodnicy dowiadywali się o godzinie rozgrywania z porannych gazet, jednak Suzanne, ze względu na swój prestiż informowana była osobiście przez dyrektora turnieju, który zmienił się właśnie w 1926; jej mecz deblowy został wtedy przesunięty z planowanej godziny 15 na 14). Z czasem porzuciła występy w Wielkim Szlemie. Została za to pierwszą zawodową tenisistką, kiedy to wraz z Mary Browne, Vincentem Richardsem i trzema innymi graczami wzięła udział w tournee po USA, za który dostałą 75 tys. dolarów. Następnie uczestniczyła już tylko w grach pokazowych, w stolicy Francji prowadziła też własną szkółkę tenisową. Zmarła niestety zbyt wcześnie, w wieku 39 lat, chora na białaczkę.

W 1978 Suzanne została włączona do Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław, od '97 drugi co do wielkości obiekt na paryskim Wielkim Szlemie został nazwany jej imieniem. Ponadto All England Lawn Tennis and Croquet Club, czyli organizacja "tworząca" Wimbledon wpisała ją wśród pięciu największych czempionów tego turnieju. Bez wątpienia Suzanne Lenglen jest jedną z najwybitniejszych tenisistek w historii tenisa. Nie boję się stwierdzić, że po niej nigdy nie było zawodniczki, która tak deklasowała rywalki i byłaby tak wielbiona przez fanów. Francuzka jest ewenementem. Większość ludzi niestety ogranicza się w porównaniach tylko do Ery Open. A to jest, jak widać, poważny błąd. Prawdziwa pierwsza diva tenisa urodziła się jeszcze w XIX wieku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz